Czas, by przedstawiciele aparatu ścigania zaczęli ponosić odpowiedzialność karną za swoje zaniechania.
Nie wiadomo do kogo należy krew znaleziona w domu Krzysztofa Olewnika. Prawdopodobnie należy do osoby, która wraz z bandytami brała udział w uprowadzeniu młodego biznesmena. Od momentu uprowadzenia Olewnika, ta osoba
miała prawie 9 lat, aby ukryć się i mataczyć w śledztwie. Prawie 9 lat, bo tyle minęło od uprowadzenia Krzysztofa aż do znalezienia nowych śladów krwi. Tyle czasu było trzeba, aby policyjni specjaliści wpadli na to, że dom młodego biznesmena trzeba jeszcze raz poddać oględzinom. Wszystko zapewne dzięki Henrykowi S. - płockiemu policjantowi, który już w 2001 roku niefrasobliwie "odkrył", że w willi nie doszło do walki i nie przeszkadzało mu to, że na ścianach i podłodze wyraźnie widoczne były plamy krwi.
Gdyby Henryk S. - profesjonalny dochodzeniowiec policyjny - wydał taką ekspertyzę w innym kraju – prawdopodobnie już dawno usłyszałby wyrok i trafiłby na wiele lat do więzienia. W Polsce wprawdzie zarzuty usłyszał, ale nic z tego nie wynika. 2 lata, które minęły od spektakularnego zatrzymania Henryka S. nie wystarczyły, by jego sprawa się rozpoczęła. Sam Henryk S ciągle, jak gdyby nigdy nic, pracuje w policji i prowadzi kolejne dochodzenia. Zapewne cała sprawa się rozmyje, bo zarzuty mu postawione przedawnią się w przyszłym roku. Gdybym sam padł ofiarą przestępstwa - nie chciałbym, aby śledztwo w mojej sprawie prowadził Henryk S. Ale nie chciałbym też, aby prowadzili je ludzie, którzy w 2001 roku pracę Henryka S. nadzorowali. Przecież zarzut powinien usłyszeć także jego bezpośredni przełożony oraz nadzorujący sprawę prokurator.
Potworną patologią polskiej rzeczywistości jest to, że ludzie, którzy prowadzą ważne śledztwa, prawie nigdy nie odpowiadają za swoje błędy. Prokurator, który nakazał aresztować Romana Kluskę, szybko awansował, podobnie jak pani, która bezprawnie zatrzymała byłego prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Nie został pociągnięty do odpowiedzialności prokurator IPN, który upublicznił w internecie dane świadków w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki. Takich przykładów są setki.
Skoro więc prokuratorzy nie odpowiadają za swoje błędy, to zwykły policjant dostaje sygnał, że on również nie musi się bać odpowiedzialności. I tak zagadka porwania biznesmena, którą można było szybko rozwikłać i uwolnić ofiarę, przeradza się w aferę obnażającą nieudolność polskiego państwa. Stan ten będzie trwał dopóty, dopóki funkcjonariusze aparatu ścigania będą przekonani, że za swoje błędy i zaniechania nigdy nie odpowiedzą.
miała prawie 9 lat, aby ukryć się i mataczyć w śledztwie. Prawie 9 lat, bo tyle minęło od uprowadzenia Krzysztofa aż do znalezienia nowych śladów krwi. Tyle czasu było trzeba, aby policyjni specjaliści wpadli na to, że dom młodego biznesmena trzeba jeszcze raz poddać oględzinom. Wszystko zapewne dzięki Henrykowi S. - płockiemu policjantowi, który już w 2001 roku niefrasobliwie "odkrył", że w willi nie doszło do walki i nie przeszkadzało mu to, że na ścianach i podłodze wyraźnie widoczne były plamy krwi.
Gdyby Henryk S. - profesjonalny dochodzeniowiec policyjny - wydał taką ekspertyzę w innym kraju – prawdopodobnie już dawno usłyszałby wyrok i trafiłby na wiele lat do więzienia. W Polsce wprawdzie zarzuty usłyszał, ale nic z tego nie wynika. 2 lata, które minęły od spektakularnego zatrzymania Henryka S. nie wystarczyły, by jego sprawa się rozpoczęła. Sam Henryk S ciągle, jak gdyby nigdy nic, pracuje w policji i prowadzi kolejne dochodzenia. Zapewne cała sprawa się rozmyje, bo zarzuty mu postawione przedawnią się w przyszłym roku. Gdybym sam padł ofiarą przestępstwa - nie chciałbym, aby śledztwo w mojej sprawie prowadził Henryk S. Ale nie chciałbym też, aby prowadzili je ludzie, którzy w 2001 roku pracę Henryka S. nadzorowali. Przecież zarzut powinien usłyszeć także jego bezpośredni przełożony oraz nadzorujący sprawę prokurator.
Potworną patologią polskiej rzeczywistości jest to, że ludzie, którzy prowadzą ważne śledztwa, prawie nigdy nie odpowiadają za swoje błędy. Prokurator, który nakazał aresztować Romana Kluskę, szybko awansował, podobnie jak pani, która bezprawnie zatrzymała byłego prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Nie został pociągnięty do odpowiedzialności prokurator IPN, który upublicznił w internecie dane świadków w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki. Takich przykładów są setki.
Skoro więc prokuratorzy nie odpowiadają za swoje błędy, to zwykły policjant dostaje sygnał, że on również nie musi się bać odpowiedzialności. I tak zagadka porwania biznesmena, którą można było szybko rozwikłać i uwolnić ofiarę, przeradza się w aferę obnażającą nieudolność polskiego państwa. Stan ten będzie trwał dopóty, dopóki funkcjonariusze aparatu ścigania będą przekonani, że za swoje błędy i zaniechania nigdy nie odpowiedzą.