Dla wielu kibiców największym odkryciem mundialu jest… Larissa Riquelme. Paragwajska modelka wprawdzie nie biega za piłką, nie strzela bramek, ani nie odgwizduje spalonych – ale za to ma atuty, których pozbawieni są Snejider, Villa czy Klose. W dodatku chcąc wykorzystać w pełni swoje pięć minut sławy zamierza te atuty zaprezentować w wersji saute.
Kiedy Paragwajczycy szykowali się do ćwierćfinałowego meczu z Hiszpanami, Riquelme, ochrzczona przez media i kibiców mianem „najpiękniejszej kibicki mundialu" zadeklarowała, że jeśli Paragwaj odprawi z kwitkiem Hiszpanię, a potem zdobędzie mistrzostwo świata to ona, niczym lady Godiva, zaprezentuje się tak jak ją pan Bóg stworzył na ulicach Assuncion (dla osób, które nie przepadają za geografią – to paragwajska Warszawa). Mimo takiej motywacji Paragwajczycy nie dali rady Hiszpanom w związku z czym Riquelme oznajmiła, że… i tak się przebiegnie nago po ulicach stolicy, bo przecież jej rodacy dzielnie walczyli więc należy im się nagroda. Innymi słowy Riquelme po prostu chciała się rozebrać i pobiegać nago – do czego piłkarze są jej w gruncie rzeczy niepotrzebni.
Wspomniana wcześniej lady Godiva rozbierała się dla wielkiej sprawy – chciała by jej mąż obniżył podatki w Coventry, a gdy ten się zgodził pod perwersyjnym warunkiem – z rumieńcem wstydu na twarzy przejechała konno przez miasto bez odzienia. Zrobiła przy tym wszystko, aby nikt nie widział jej hańby – poprosiła mieszkańców Coventry, aby na czas jej przejazdu pozostali w domach i pozamykali okiennice. No ale to było w końcu zacofane średniowiecze.
Współczesna Godiva z Paragwaju chce biegać nago nie po to, aby obniżyć podatki albo pomóc głodnym dzieciom w Afryce. Ona chce urządzić show, który sprawi, że na pięć minut stanie się gwiazdką popkultury – uwielbiającej osoby, które wprawdzie nie mają wiele do powiedzenia, ale są gotowe wyzbyć się własnej godności na oczach spragnionej igrzysk gawiedzi. Riquelme poczuła na mundialu smak sławy (dzięki temu, że jej kształty dostrzegły obiektywy fotoreporterów) i teraz chce, aby trwała ona nieco dłużej niż afrykański mundial. Dlatego przehandluje publicznie swoją intymność w zamian za udział w kilku talk-showach i reklamie dezodorantu (w tej ostatniej będzie biegła nago przez miasto a głos z off-u wyjaśni nam, że choć biegnie – to się nie poci). W czasach lady Godivy nazwano by ją pewnie… no mniejsza o to jak, bo to nieładne określenie. Ale to było, jak już wspomniałem, zacofane średniowiecze. Dziś Riquelme nazywa się gwiazdą.
Na polskiej scenie politycznej też mamy swoją Riquelme. Jest nieco mniej urodziwa, ma inną płeć i zamiast publicznego striptizu woli żonglować gadżetami (w poniedziałek – wibrator, w środę – świński ryj), lub zadawać niewinne pytania o to np. czy to nie prezydent Lech Kaczyński zamordował swoją małżonkę i 94 innych pasażerów Tu-154M. Mimo tych różnic paragwajska Riquelme i polska Riquelme są do siebie bardzo podobne. W obu przypadkach handluje się godnością (choć polska Riquelme woli poświęcać godność innych na ołtarzu popkultury), w obu trudno doszukać się jakiegoś celu poza wypromowaniem naszych bohaterów. I w obu przypadkach skandalizujące zachowania spotykają się z entuzjastyczną reakcją mediów i ich odbiorców. Bo jest o czym pisać, bo jest się czym zachwycać (to przypadek Paragwajki), albo czym oburzać (to nasz polski przypadek) i biznes się kręci.
Ortega y Gasset w głośnej na początku XX wieku pracy „Bunt mas" przestrzegał, że upodmiotowienie całego społeczeństwa nie sprawi, że pracujący dotąd na roli chłopi przejmą arystokratyczne nawyki – ale przeciwnie, doprowadzi do tego, że to arystokracja odkryje chłopskie rozrywki. I kiedy myślę sobie, czy gdybym mieszkał w Assuncion byłbym w stanie zostać w domu i zamknąć okiennice, to ze smutkiem muszę przyznać filozofowi rację.
Wspomniana wcześniej lady Godiva rozbierała się dla wielkiej sprawy – chciała by jej mąż obniżył podatki w Coventry, a gdy ten się zgodził pod perwersyjnym warunkiem – z rumieńcem wstydu na twarzy przejechała konno przez miasto bez odzienia. Zrobiła przy tym wszystko, aby nikt nie widział jej hańby – poprosiła mieszkańców Coventry, aby na czas jej przejazdu pozostali w domach i pozamykali okiennice. No ale to było w końcu zacofane średniowiecze.
Współczesna Godiva z Paragwaju chce biegać nago nie po to, aby obniżyć podatki albo pomóc głodnym dzieciom w Afryce. Ona chce urządzić show, który sprawi, że na pięć minut stanie się gwiazdką popkultury – uwielbiającej osoby, które wprawdzie nie mają wiele do powiedzenia, ale są gotowe wyzbyć się własnej godności na oczach spragnionej igrzysk gawiedzi. Riquelme poczuła na mundialu smak sławy (dzięki temu, że jej kształty dostrzegły obiektywy fotoreporterów) i teraz chce, aby trwała ona nieco dłużej niż afrykański mundial. Dlatego przehandluje publicznie swoją intymność w zamian za udział w kilku talk-showach i reklamie dezodorantu (w tej ostatniej będzie biegła nago przez miasto a głos z off-u wyjaśni nam, że choć biegnie – to się nie poci). W czasach lady Godivy nazwano by ją pewnie… no mniejsza o to jak, bo to nieładne określenie. Ale to było, jak już wspomniałem, zacofane średniowiecze. Dziś Riquelme nazywa się gwiazdą.
Na polskiej scenie politycznej też mamy swoją Riquelme. Jest nieco mniej urodziwa, ma inną płeć i zamiast publicznego striptizu woli żonglować gadżetami (w poniedziałek – wibrator, w środę – świński ryj), lub zadawać niewinne pytania o to np. czy to nie prezydent Lech Kaczyński zamordował swoją małżonkę i 94 innych pasażerów Tu-154M. Mimo tych różnic paragwajska Riquelme i polska Riquelme są do siebie bardzo podobne. W obu przypadkach handluje się godnością (choć polska Riquelme woli poświęcać godność innych na ołtarzu popkultury), w obu trudno doszukać się jakiegoś celu poza wypromowaniem naszych bohaterów. I w obu przypadkach skandalizujące zachowania spotykają się z entuzjastyczną reakcją mediów i ich odbiorców. Bo jest o czym pisać, bo jest się czym zachwycać (to przypadek Paragwajki), albo czym oburzać (to nasz polski przypadek) i biznes się kręci.
Ortega y Gasset w głośnej na początku XX wieku pracy „Bunt mas" przestrzegał, że upodmiotowienie całego społeczeństwa nie sprawi, że pracujący dotąd na roli chłopi przejmą arystokratyczne nawyki – ale przeciwnie, doprowadzi do tego, że to arystokracja odkryje chłopskie rozrywki. I kiedy myślę sobie, czy gdybym mieszkał w Assuncion byłbym w stanie zostać w domu i zamknąć okiennice, to ze smutkiem muszę przyznać filozofowi rację.