Kiedyś modne było pozywanie do sądów za obrażanie uczuć religijnych. Teraz takie osoby, bez udziału sądów, nazywa się fanatykami. Zresztą, zgodnie z aktualnymi trendami, w tym sezonie modne jest tropienie gestów stanowiących obrazę uczuć związanych z katastrofą pod Smoleńskiem.
Zaczęło się od słusznego oburzenia na Janusza Palikota za jego wypowiedź o „krwi na rękach" prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Potem były kontrowersyjne zarzuty posła Brudzińskiego o ciało w ruskiej trumnie. Z kolei w ostatnich dniach Marek Migalski i Ryszard Czarnecki doprowadzili do rezygnacji przez Kompanię Piwowarską z bilboardu z hasłem reklamowym „Zimny Lech”, tym samym udowadniając, że dla chwili sławy można zbliżyć się do granic absurdu.
Sytuacja zrobiła się bowiem groteskowa. Wygląda to tak, jakby politycy Prawa i Sprawiedliwości brali udział w tajemniczych zawodach o to, kto wytropi większą liczbę aktów nieposzanowania tragedii smoleńskiej i ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Niestety coraz bardziej przypomina to paranoję. Mieć pretensje o szczegóły – to rzecz całkowicie zrozumiana, ludzie różnią się od siebie poziomem wrażliwości. To co dla mnie jest nieistotne, dla Joachima Brudzińskiego może mieć już znaczenie fundamentalne. Jednak europosłowie Migalski i Czarnecki poszli o krok dalej – zaczęli tworzyć alternatywną rzeczywistość. Tłumaczenia prezesa Kompanii Piwowarskiej były zupełnie niepotrzebne. Każdy rozsądny człowiek zdaje sobie doskonale sprawę, że hasło wymyślone przez specjalistów Lecha w lutym 2009 roku ani wtedy, ani teraz, nie miało wydźwięku politycznego, a już na pewno nie miało być szyderstwem z tragicznie zmarłych.
Migalski i Czarnecki starają się tłumaczyć sprawę kontekstem – hasło reklamowe w połączeniu z Wawelem sprawiło, że zostały naruszone ich uczucia. Niestety płynie z tego smutny wniosek - Prawo i Sprawiedliwość już nie tylko zagarnia całą tragedię smoleńską dla siebie. Teraz wyciąga swoje szpony dalej – próbując zawłaszczyć Wawel. Chyba, że politycy patrzą na sprawę w szerszym kontekście i chcą walczyć o dobrą pamięć wszystkich pochowanych w krakowskich kryptach. Jeśli tak, to może dobrze, że jest w Polsce ograniczenie reklamy trunków wysokoprocentowych. Inaczej ktoś mógłby śmiałą reklamą obrazić króla Sobieskiego i wtedy dopiero byłaby draka.
Sytuacja zrobiła się bowiem groteskowa. Wygląda to tak, jakby politycy Prawa i Sprawiedliwości brali udział w tajemniczych zawodach o to, kto wytropi większą liczbę aktów nieposzanowania tragedii smoleńskiej i ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Niestety coraz bardziej przypomina to paranoję. Mieć pretensje o szczegóły – to rzecz całkowicie zrozumiana, ludzie różnią się od siebie poziomem wrażliwości. To co dla mnie jest nieistotne, dla Joachima Brudzińskiego może mieć już znaczenie fundamentalne. Jednak europosłowie Migalski i Czarnecki poszli o krok dalej – zaczęli tworzyć alternatywną rzeczywistość. Tłumaczenia prezesa Kompanii Piwowarskiej były zupełnie niepotrzebne. Każdy rozsądny człowiek zdaje sobie doskonale sprawę, że hasło wymyślone przez specjalistów Lecha w lutym 2009 roku ani wtedy, ani teraz, nie miało wydźwięku politycznego, a już na pewno nie miało być szyderstwem z tragicznie zmarłych.
Migalski i Czarnecki starają się tłumaczyć sprawę kontekstem – hasło reklamowe w połączeniu z Wawelem sprawiło, że zostały naruszone ich uczucia. Niestety płynie z tego smutny wniosek - Prawo i Sprawiedliwość już nie tylko zagarnia całą tragedię smoleńską dla siebie. Teraz wyciąga swoje szpony dalej – próbując zawłaszczyć Wawel. Chyba, że politycy patrzą na sprawę w szerszym kontekście i chcą walczyć o dobrą pamięć wszystkich pochowanych w krakowskich kryptach. Jeśli tak, to może dobrze, że jest w Polsce ograniczenie reklamy trunków wysokoprocentowych. Inaczej ktoś mógłby śmiałą reklamą obrazić króla Sobieskiego i wtedy dopiero byłaby draka.