40 tysięcy euro wystarczy, by wyposażyć szkołę w nowoczesne komputery, wypłacić miesięczną pensję pięćdziesięciu policjantom, albo opłacić kursy zawodowe dla niemal setki bezrobotnych. Równie dobrze można jednak wyrzucić taką kwotę do śmieci – i robić to codziennie. Polska wybiera ten ostatni wariant.
Sezon ogórkowy to taki czas, gdy politycy jadą na urlop przez co trudniej jest się do nich dodzwonić, w związku z czym media muszą szukać tematów nie związanych z naszą elitą polityczną. Wprawdzie w tym roku sezon ogórkowy został zakłócony gwałtownym sporem o krzyż, który związał opinię publiczną pytaniami: „Zabiorą?", „Nie zabiorą?”, „Co postawią w zamian?”, ale temat ten powoli się chyba wyczerpuje. I może dzięki temu media mogą wreszcie szukać „ogórków”. A niektóre z nich okazują się bardzo smakowite. Na przykład ten, którego udało się znaleźć… na śmietniku.
„Gazeta Wyborcza" zaalarmowała dziś, że 16 lipca UE włączyła taksometr, na którym codziennie wybija nam rachunek na 40 tysięcy euro za to, że nie wywiązujemy się ze zobowiązania, by zmniejszyć ilość śmieci składowanych na wysypiskach. Wprawdzie na razie to tylko żółta kartka, bo kara może zostać anulowana, jeśli do 1 stycznia 2011 roku spełnimy unijne wymogi. Jest tylko jedno „ale” – dotychczas zmniejszyliśmy ilość wyrzucanych śmieci o 8 procent, a powinniśmy o 25. Więc istnieje spore zagrożenie, że 1 stycznia 2011 roku będziemy dopłacać do naszych odpadów.
Co ciekawe w sezonie ogórkowym AD 2009 ten temat też się pojawił.„Gazeta Prawna" zwróciła wówczas uwagę, że możemy mieć problem w spełnieniu unijnych wymogów, więc trzeba szybko zmienić prawo – m.in. przekazując odpowiedzialność za odpady gminom. Premier Donald Tusk zapewnił wówczas, że polecił Ministerstwu Środowiska przygotowanie odpowiedniej nowelizacji ustawy. Minął rok – a ustawa wciąż jest przygotowywana, a w życie wejdzie… w 2011 roku. Czyli wtedy, gdy Unia zacznie nam wystawiać rachunki. Troszkę późno.
Nowelizowanie ustawy to niewątpliwie trudne i odpowiedzialne zadanie, ale skoro w perspektywie mamy do opłacenia rachunek opiewający na 7 milionów euro za 2010 rok i kolejne miliony euro w 2011 roku, to może warto było zapłacić tak chętnie zatrudnianym urzędnikom parę złotych za nadgodziny, by nowelizowali ustawę trochę krócej. Ba można było też wysupłać parę złotych na jakąś kampanię społeczną zachęcającą obywateli w przekonujący sposób np. do segregowania śmieci (co wydatnie zmniejsza liczbę odpadów)? Bo choć jesteśmy zieloną wyspą to wydaje mi się, że na wyrzucanie 40 tysięcy euro dziennie do kosza na śmieci nie powinniśmy sobie pozwalać.
Niestety obawiam się, że aby liczyć na rozwiązanie śmieciowego problemu musielibyśmy przedłużyć sezon ogórkowy. Najlepiej o jakieś 10 lat. Bo w przeciwnym razie, gdy za miesiąc politycy wrócą z urlopów rząd znowu zajmie się ostrzeganiem obywateli przed opozycją, opozycja zajmie się pielęgnowaniem swojego mesjanizmu, a śmieci będą dalej walać się po Polsce ku uciesze unijnych skarbników. I zapewne latem 2011 roku ktoś znów podliczy ile to nas kosztuje, resort środowiska zapewni, że już pracuje nad jeszcze lepszą nowelizacją ustawy. Ale gdy jesienią 2011 Kaczyński znów zetrze się z Tuskiem kogo obchodzić będą jakieś tam śmieci?
„Gazeta Wyborcza" zaalarmowała dziś, że 16 lipca UE włączyła taksometr, na którym codziennie wybija nam rachunek na 40 tysięcy euro za to, że nie wywiązujemy się ze zobowiązania, by zmniejszyć ilość śmieci składowanych na wysypiskach. Wprawdzie na razie to tylko żółta kartka, bo kara może zostać anulowana, jeśli do 1 stycznia 2011 roku spełnimy unijne wymogi. Jest tylko jedno „ale” – dotychczas zmniejszyliśmy ilość wyrzucanych śmieci o 8 procent, a powinniśmy o 25. Więc istnieje spore zagrożenie, że 1 stycznia 2011 roku będziemy dopłacać do naszych odpadów.
Co ciekawe w sezonie ogórkowym AD 2009 ten temat też się pojawił.„Gazeta Prawna" zwróciła wówczas uwagę, że możemy mieć problem w spełnieniu unijnych wymogów, więc trzeba szybko zmienić prawo – m.in. przekazując odpowiedzialność za odpady gminom. Premier Donald Tusk zapewnił wówczas, że polecił Ministerstwu Środowiska przygotowanie odpowiedniej nowelizacji ustawy. Minął rok – a ustawa wciąż jest przygotowywana, a w życie wejdzie… w 2011 roku. Czyli wtedy, gdy Unia zacznie nam wystawiać rachunki. Troszkę późno.
Nowelizowanie ustawy to niewątpliwie trudne i odpowiedzialne zadanie, ale skoro w perspektywie mamy do opłacenia rachunek opiewający na 7 milionów euro za 2010 rok i kolejne miliony euro w 2011 roku, to może warto było zapłacić tak chętnie zatrudnianym urzędnikom parę złotych za nadgodziny, by nowelizowali ustawę trochę krócej. Ba można było też wysupłać parę złotych na jakąś kampanię społeczną zachęcającą obywateli w przekonujący sposób np. do segregowania śmieci (co wydatnie zmniejsza liczbę odpadów)? Bo choć jesteśmy zieloną wyspą to wydaje mi się, że na wyrzucanie 40 tysięcy euro dziennie do kosza na śmieci nie powinniśmy sobie pozwalać.
Niestety obawiam się, że aby liczyć na rozwiązanie śmieciowego problemu musielibyśmy przedłużyć sezon ogórkowy. Najlepiej o jakieś 10 lat. Bo w przeciwnym razie, gdy za miesiąc politycy wrócą z urlopów rząd znowu zajmie się ostrzeganiem obywateli przed opozycją, opozycja zajmie się pielęgnowaniem swojego mesjanizmu, a śmieci będą dalej walać się po Polsce ku uciesze unijnych skarbników. I zapewne latem 2011 roku ktoś znów podliczy ile to nas kosztuje, resort środowiska zapewni, że już pracuje nad jeszcze lepszą nowelizacją ustawy. Ale gdy jesienią 2011 Kaczyński znów zetrze się z Tuskiem kogo obchodzić będą jakieś tam śmieci?