W pierwszej połowie gospodarze praktycznie ani razu nie zagrozili bramce Śląska. Za to goście z minuty na minutę grali z coraz mniejszym respektem dla Jagiellonii, w tym sezonie jeszcze niepokonanej na swoim boisku. Najwięcej problemów obrońcom Jagiellonii stwarzał Piotr Ćwielong, który albo sam strzelał albo podawał do lepiej ustawionych kolegów.
Tak właśnie padła bramka. W 38. minucie przebiegł z piłką przez pole karne Jagiellonii, wycofał ją na 20. metr do Przemysława Kaźmierczaka, a ten pięknym, technicznym strzałem lewą nogą trafił w "okienko" bramki Grzegorza Sandomierskiego.
Jagiellonia wyraźnie nie radziła sobie z defensywą Śląska. Walkę o górne piłki wygrywali obrońcy gości, prostopadłych zagrań po ziemi brakowało. Tuż przed przerwą wrocławianie mogli nawet podwyższyć prowadzenie, gdyby najpierw Ćwielong, a potem Sebastian Mila lepiej przymierzyli.
Ku zaskoczeniu kibiców, druga połowa zaczęła się od ataków Śląska. Jagiellonia miała dużo niecelnych podań, co uniemożliwiało skonstruowanie dobrej akcji. W 55. minucie odbitą od obrońców piłkę przejął Marcin Burkhardt i pobiegł w stronę bramki gości, doganiany przez obrońcę podał w prawo do Hermesa, ale jego strzał wybili z linii bramkowej zawodnicy Śląska.
W kontrowersyjnych okolicznościach w 61. minucie sędzia Robert Małek podyktował rzut karny. Uznał, że wybiegający z pola karnego Tomasz Kupisz został sfaulowany przez Mariusza Pawelca, a Tomasz Frankowski z 11 metrów dopełnił formalności. To jego dziewiąte w tym sezonie i 142. w karierze trafienie w ekstraklasie.
Gol podziałał ożywczo na gospodarzy. Zaczęli grać z większym zaangażowaniem, mieli więcej odbiorów piłki w środku boiska, ale bramkowych sytuacji nie stwarzali nadal.
W końcówce za to znowu zaatakował Śląsk, a tylko świetnym interwencjom Sandomierskiego Jagiellonia zawdzięcza, że nie straciła bramki. Zwłaszcza Argentyńczyk Cristan Diaz powinien strzelić gola, ale w 85. minuicie uderzył głową z kilku metrów prosto w bramkarza gospodarzy.pap, ps