Ostatnimi czasy w Polsce sankcjonuje się podwójne standardy. Przewodniczący komisji śledczej Mirosław Sekuła oznajmił, że tak naprawdę afer hazardowych było kilka. Jedna z nich to była afera PiS-u, gdy ustawę „zmieniano pod dyktando podmiotów działających w branży hazardowej". Dopiero potem była afera PO, która polegała wyłącznie na tym, że politycy tej partii prowadzili rozmowy „w sposób niezgodny z normami etycznymi”. Poseł Sekuła najwyraźniej dokonuje swoich ocen według sienkiewiczowskiej maksymy: „jak Kali komuś ukraść krowy – dobrze, jak Kalemu – źle”. Kiedy inni kombinują, to naruszają paragrafy - kiedy my kombinujemy, to co najwyżej nieznacznie przeginamy.
Politycy PO przekonują, że bohaterom afery nie postawiono zarzutów, ponieważ w całej sprawie istniały tylko wątpliwe poszlaki, a brakowało twardych dowodów. Dostępne prokuratorom i członkom komisji śledczej stenogramy rozmów rodzą wprawdzie pewne domysły, ale dokumenty przecież niczego jednoznacznie nie potwierdzają. Akurat w tej kwestii opinia publiczna musi zaufać politykom Platformy na słowo, ponieważ CBA wzbrania się przed ujawnieniem materiałów związanych ze śledztwem.W skeczu Monty Pythona śmieszy nas absurd sytuacyjny: przestępca doprowadził do znacznego obniżenia wyroku za swoje czyny, tylko dzięki temu, że za nie przeprosił. W Polsce jest jeszcze bardziej groteskowo - bohaterowie afery hazardowej nie wypowiedzieli ani jednego słowa skruchy, a mimo to postanowiono nie wytaczać im nawet procesu sądowego. Życie pisze najśmieszniejsze scenariusze. Tylko dlaczego zawsze w Polsce?