W czerwcu 2010 roku gliwicki sąd okręgowy skazał Andrzeja K. na pięć lat więzienia, uznając że przeprowadził on w swoim gabinecie 99 nielegalnych aborcji. Orzekł także wobec oskarżonego zakaz wykonywania zawodu lekarza na trzy lata i zasądził od niego na rzecz Skarbu Państwa kwotę 100 tys. zł tytułem przepadku części równowartości uzyskanej korzyści majątkowej.
Wyrok zaskarżyła obrona, według której nie było podstaw do skazania Andrzeja K. z powodu braku wystarczających dowodów. Zarzuciła też sądowi pierwszej instancji naruszenie prawa do obrony. Jednak sąd apelacyjny tylko nieznacznie zmienił wyrok z I instancji. Nabrał wątpliwości co do dwóch aborcji, ostatecznie przypisując lekarzowi dokonanie 97 zabiegów. Konsekwencją było nieznaczne złagodzenie kary - do 4,5 roku więzienia i obniżenie przepadku korzyści majątkowej ze 100 do 98,7 tys. zł.
Jeszcze przed ogłoszeniem orzeczenia - a także w trakcie i po publikacji wyroku - oskarżony przekonywał sąd, że nie dokonał żadnej aborcji. Twierdzi, że w swoim gabinecie dokonywał zupełnie innego zabiegu - abrazji, czyli usunięcia martwych już płodów. - Sąd nie był w stanie udowodnić, że dochodziło do aborcji czy też innych zabiegów. Nie dowiedziono, że usuwano żywy płód - argumentował obrońca lekarza, mec. Marek Gruszka. - Jestem zbulwersowany tą sprawą od samego początku - oświadczył oskarżony, który przypomniał że w polskim systemie prawnym sprawstwo trzeba udowodnić, a nie uprawdopodobnić. - Nie było dowodu wówczas, nie ma teraz i nie będzie nigdy, bo nie dokonałem żadnej aborcji. To są bajki - zapewnił i dodał, że sam ma czworo dzieci.
Sąd oparł się w głównej mierze na zeznaniach świadków. Sędzia Grażyna Wilk przypomniała zeznania samych kobiet, które przyznały, że szły do gabinetu K. po to, by usunąć ciążę. - O tym, że ten lekarz dokonuje aborcji mówiło się w mieście - zeznawała. Andrzeja K. obciążyły też wyjaśnienia współpracującej z nim położnej Elżbiety L., która przyznała, że wielokrotnie uczestniczyła w dokonywanych przez niego aborcjach. Wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu i grzywny wobec tej kobiety już wcześniej się uprawomocnił, a kobieta go nie zaskarżyła. Odnosząc się do twierdzeń oskarżonego - że nie można przypisać mu aborcji, bo nie można udowodnić, że usuwał żywe wciąż płody - przewodnicząca składu orzekającego sędzia Jolanta Śpiechowicz wyjaśniła, że wbrew stanowisku K. sąd wcale nie miał związanych rąk. Przypomniała, że np. sądy orzekały kary za zabójstwo mimo braku ciała. W tej konkretnej sprawie skład orzekający miał do dyspozycji wiele innych dowodów i mógł wydać wyrok, posługując się zasadami logiki i doświadczenia życiowego - mówiła.
W myśl obecnie obowiązujących przepisów, aborcji można dokonać, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej, jest duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu lub gdy np. ciąża jest wynikiem gwałtu. Według Ministerstwa Zdrowia, w 2009 r. zarejestrowano 538 aborcji: 510 zabiegów przeprowadzono z powodu upośledzenia lub nieuleczalnej choroby płodu, 27 - w związku z zagrożeniem życia lub zdrowia kobiety ciężarnej, jeden - ze względu na to, że ciąża była wynikiem przestępstwa. Według organizacji pozarządowych broniących praw kobiet, rzeczywista liczba aborcji wykonywanych przez Polki każdego roku wynosi co najmniej 100 tys.
PAP, arb