Na pewno media okrzykną naszą grupę „grupą marzeń". Będą obwieszczały wszem i wobec, że niesieni dopingiem tysięcy kibiców polscy piłkarze mają ogromne szanse na ćwierćfinał, a los wreszcie okazał się dla nas łaskawy. Ja pozwolę sobie jednak zachować sceptycyzm. Bo Polska na dużych imprezach w ostatnich latach kompletnie sobie nie radziła. Bo o jej sile mają stanowić rezerwowi gracze (Obraniak, Błaszczykowski) zagranicznych klubów, którzy w tychże klubach większość meczów oglądają bardziej jako kibice niż jako piłkarze. Bo jedynym zmiennikiem Roberta Lewandowskiego jest rezerwowy tureckiego Trabzonsporu Paweł Brożek, a grający w FC Koeln Sławomir Peszko ma problemy ze zdobywaniem goli w sytuacjach doskonałych (śmiał się z tego swego czasu jego klubowy kolega Lukas Podolski). Bo rywali przed polem karnym mają zatrzymywać ludzie, którzy tak naprawdę do tej pory nie zagrali chyba ani jednego meczu na choćby tylko solidnym poziomie, a Smuda żongluje ustawieniami defensywy niczym cyrkowymi piłeczkami, przez co obrona pozostaje największą bolączką reprezentacji.
Spokojny jestem o dwie pozycje, na których u Smudy gra w sumie… dwóch piłkarzy. Bo o to, że Lewandowski w ataku, a Szczęsny na bramce wstydu nie przyniosą, możemy być niemal pewni. Reszta? Czas pokaże. Ale z optymizmem trzeba być ostrożnym, żeby w czerwcu 2012 roku boleśnie się nie rozczarować.Polska grupa marzeń może okazać się grupą śmierci. A jeśli będzie inaczej? Wtedy przeżyjemy miłe rozczarowanie. A miłe rozczarowania są znacznie lepsze od rozwianych złudzeń.