Oskarżony nie przyznał się przed sądem do zarzucanych mu czynów, z wyjątkiem założenia podsłuchu w gabinecie swojego szefa. Tłumaczył, że miało to związek z nieprawidłowościami w przetargu, o których się dowiedział. Mówił, że o sprawie informował też CBA. Oskarżony mówił, że pozostałe zarzuty to "bzdura, paranoja". - Nigdy nie miałem konfliktu z tymi ludźmi. Nie mam z tym nic wspólnego. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi" - zapewniał w sądzie oskarżony. Wyraził opinię, że dziwi go zarzucanie mu zabójstwa teściowej przez zatrucie rtęcią, bo - jak mówił - sekcja jej zwłok "wykluczyła jakiekolwiek popełnienie przestępstwa". Nazwał teściową "porządną kobietą", od której dostał bardzo dużo.
Z aktu oskarżenia wynika też, że oskarżony wchodził do domu czy garażu członków rodziny używając dorobionych kluczy. Oskarżony zaprzeczył, że miał takie klucze. Mówił też, że nie ma pojęcia o zarzucanym mu uszkodzeniu samochodu szwagra czy próbach podpalenia jego domu. Według prokuratury raz miał to zrobić, konstruując specjalną mieszkankę wybuchową z zapalnikiem czasowym, którą znaleziono pod łóżkiem szwagra i jego żony. Obrona oskarżonego wnioskowała o wyłączenie jawności procesu ze względu na dobro rodziny, zwłaszcza małoletniej córki oskarżonego, ale sąd tego wniosku nie uwzględnił.
Śledczym nie udało się ustalić motywu działania oskarżonego. Oskarżyciele posiłkowi w tej sprawie, którymi są poszkodowani członkowie rodziny: teść oskarżonego, szwagier i jego żona, nie chcieli rozmawiać na ten temat. Również obecni na sali sądowej sąsiedzi zwaśnionej rodziny nie chcieli komentować sprawy. Sąd odroczył proces do połowy lutego. Wtedy zostaną przesłuchani pierwsi świadkowie. W marcu sąd chce przesłuchać biegłych psychiatrów, którzy badali oskarżonego oraz przesłuchać biegłych z zakresu pożarnictwa. Oskarżony do sądu doprowadzony został z aresztu. Grozi mu nawet dożywocie.
ja, PAP