Zdaniem GOPR-owców kwestia finansowania akcji ratowniczych wymaga rozważenia i dyskusji, bo coraz trudniej jest im utrzymać się z dotacji z budżetu państwa. Ale podkreślają, że dyskusja na temat systemu finansowania akcji ratowniczych i systemu ubezpieczeń powinna być przemyślana, tak aby - jak mówi wieloletni ratownik, poseł PO Piotr Van der Coghen - "nie wylać dziecka z kąpielą".
Kwestie finansowania ratownictwa górskiego do niedawna regulowała ustawa o finansach publicznych oraz ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie. Środki na ten cel przekazywane były z budżetu państwa oraz pochodziły ze źródeł własnych organizacji. Obecnie przepisy te reguluje ustawa o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich, która weszła w życie w styczniu 2012 r. Zgodnie z nią akcje finansowane są w ramach dotacji celowych przyznawanych z części budżetu państwa przez szefa MSW, z dotacji przydzielanych przez jednostki samorządu terytorialnego oraz z części opłat pobieranych za wstęp i udostępnienie wejścia do parku narodowego lub krajobrazowego, a także od sponsorów.
Od lat pojawiają się jednak głosy, że powinno być opracowane rozwiązanie umożliwiające pokrywanie kosztów akcji np. poprzez obowiązkowe ubezpieczanie się osób idących w góry. Tym bardziej że koszt takiej akcji ratowniczej może wynieść nawet kilkaset tysięcy zł. Pytana o sprawę rzeczniczka MSW Małgorzata Woźniak powiedziała, że w resorcie nie są obecnie prowadzone prace nad nowymi rozwiązaniami w zakresie finansowania ratownictwa górskiego. Jak przypomniała ustawa, która weszła w życie w styczniu, reguluje te kwestie. - Na pewno będziemy analizować, jak sprawdzają się zawarte w niej przepisy - dodała.
Jak podkreśla naczelnik podhalańskiej grupy GOPR Mariusz Zaród, "jesteśmy powołani po to, aby nieść pomoc ludziom w górach, każdy ratownik-ochotnik, przystępując do służby, składa przysięgę, która mówi, że bez względu na porę dnia i warunki pójdzie ratować potrzebujących. Jesteśmy po to, żeby pomagać, nigdy nie mówimy uratowanym turystom, że są nieodpowiedzialni". Według niego karanie turystów za nieuzasadnione wezwania ratownicze w górach mogłoby spowodować, że ci, którzy by potrzebowali pomocy, obawialiby się wezwania ratowników górskich. Mogliby przy tym ryzykować np. "samodzielnym zejściem z gór".
Podobnego zdania jest wieloletni ratownik, poseł PO Piotr Van der Coghen, ale - jak podkreśla - problem warto w jakiś sposób rozwiązać. - Sprawa jest bardziej skomplikowana, niż by się wydawało i tu nie ma prostego rozwiązania. Z punktu widzenia ludzi, którzy nie chodzą po górach, sprawa jest jasna. Jeśli ktoś idzie gdzieś i ryzykuje, a później oczekuje ratunku, to powinien być odpowiedzialny za to, co robi. Boję się jednak, że jeśli zostanie wprowadzona odpłatność za akcję, to będzie więcej tragedii - zaznaczył.
Jak dodał, może też być taka sytuacja, w której np. rodzina czy opiekunowie zaginionej osoby, bojąc się konsekwencji finansowych, będą bały się zawiadamiać ratowników lub będą zawiadamiać ich wtedy, gdy już będzie za późno. - Celem ratownictwa jest to, aby ratownik doszedł do osoby, która potrzebuje pomocy jak najszybciej - zaznaczył.
Według niego są też inne zagrożenia, z którymi już teraz borykają się np. ratownicy w Alpach. - Jeżeli byłaby to typowa zależność ratunek - faktura, mogłoby dochodzić do sytuacji, w której ratownicy mieliby >wirtualne< pieniądze, bo uratowana osoba byłaby np. niewypłacalna. - Nie chciałbym też, aby doszło do takiej sytuacji, że jeśli ratownictwo górskie jest odpłatne, to nie będzie dostawać dotacji rządowych - dodał.
Jak przypomniał, rozpatrywano już różne pomysły uregulowania tej kwestii, koszty akcji są bowiem bardzo duże. Jednym z pomysłów było to, aby na ratownictwo odprowadzana była jakaś bardzo mała część od każdej z usług, np. od sprzedanych noclegów, karnetów na wyciąg itp. - Jeśli chodzi o masowe ubezpieczenie, wymaga to zmiany szeregu ustaw. Myśmy się nad tym zastanawiali podczas procedowania ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach, ale legislatorzy powiedzieli, że to wymaga zmian w szeregu ustaw i konsultacji, czy nie są sprzeczne z konstytucją. Każde radykalne posunięcie w tym zakresie powinno być przemyślane, żeby nie wylać dziecka z kąpielą - dodał poseł. Tymczasem ratownicy grupy beskidzkiej GOPR interweniowali już w tym roku ok. 400 razy. 18 akcji to były poszukiwania zaginionych. - To ogromna liczba. W ciągu ostatnich 10 lat nie mieliśmy w ciągu miesiąca tak dużej liczby wypraw. Sami nie wiemy, jak to wyjaśnić – powiedział naczelnik grupy Jerzy Siodłak.
Najtrudniejszą noc GOPR-owcy przeżyli z 21 na 22 stycznia. Z gór sprowadzili blisko 30 osób, które zagubiły się w rejonie szczytów Babiej Góry i Baraniej Góry. - Obliczyliśmy, że tamta noc kosztowała nas blisko 200 tys. zł. Za akcje zapłacimy sami z pieniędzy, które zarobiliśmy jeszcze w ubiegłym roku, bo dotychczas nie otrzymaliśmy funduszy z budżetu państwa. Zawsze tak jest na początku roku. Z zarobionych pieniędzy musimy choćby płacić za paliwo – powiedział Siodłak. 200 tys. zł to ogromna kwota dla grupy beskidzkiej, która na działalność otrzymuje rocznie z budżetu państwa ok. 1,2 mln zł. Drugie tyle ratownicy pozyskują od sponsorów lub wypracowują sami - np. obsługując imprezy, wykonując działania dla innych służb, albo realizując zamówienia dla dużych koncernów, choćby przy imprezach integracyjnych.
Podobnie jest w przypadku ratowników tatrzańskich. Od początku roku w Tatrach doszło już do kilkunastu interwencji ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, głównie dotyczyły one zabłądzeń, żadna z nich nie dotyczyła tragicznego wypadku. Ratownicy TOPR pomagali m.in. turystom, którzy mimo zakazu przez kilka dni biwakowali w górach i nie potrafili samodzielnie zejść z gór. Roczny budżet TOPR wynosi 5,6 mln zł, z czego 3,6 mln zł pochodzi z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Ponadto Tatrzański Park Narodowy przeznacza dla TOPR 15 proc. wpływów z biletów wstępu, reszta pieniędzy na działalność pochodzi od sponsorów oraz z działalności ratowników przy zabezpieczaniu imprez sportowych oraz wyciągów narciarskich.
Ratownicy zwracają uwagę jeszcze na jeden fakt. Ratownictwo medyczne w Polsce jest bezpłatne, jednak każdy turysta wchodzący na teren parku narodowego kupuje bilet, z którego 15 proc. dochodu przekazywane jest na działalność organizacji ratowniczej działającej na terenie danego parku. W przypadku Tatrzańskiego Parku Narodowego 15 proc. z dochodu za wstęp na teren parku przekazywane jest na rzecz Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. - Oznacza to, że każdy turysta wnosi opłatę na rzecz organizacji ratowniczej działającej na terenie parku narodowego, po którym wędruje - powiedział wiceprezes TOPR Czesław Ślimak. Zdaniem Ślimaka obowiązujący w Polsce system prawny nie pozwala na wprowadzenie w Polsce odpłatnych akcji ratowniczych. Z kolei np. na Słowacji wszystkie interwencje ratownicze są płatne. Koszty akcji pokrywa ubezpieczyciel, jeżeli poszkodowany był ubezpieczony; w przeciwnym razie za akcję ratunkową turysta płaci z własnej kieszeni.