Tragedia rozegrała się w połowie września 2010 roku w wieżowcu przy ul. Dąbrowskiego w Łodzi. Nad ranem przyjaciółka rodziny zaalarmowała policję, że nie może się z nikim skontaktować, a dzieci nie pojawiły się w szkołach. Gdy policjanci przyjechali na miejsce, mieszkanie było zamknięte; przy pomocy strażaków weszli do środka. W jednym z pokoi - w łóżkach - znaleziono zwłoki dwójki dzieci: 14-letniego chłopca i 9-letniej dziewczynki; w kolejnym - przykryte kołdrą ciało ich 35-letniej matki. Obok niej na łóżku leżał mężczyzna - mąż i ojciec ofiar. Miał obrażenia świadczące o tym, że usiłował odebrać sobie życie. Jak ustalono, wszystkie ofiary zginęły od uderzeń siekierą. Sprawca zabił najpierw żonę, a później syna i córkę.
Łódzka prokuratura przedstawiła Mariuszowi M. zarzuty dokonania trzech zabójstw. Mężczyzna przyznał się do winy. Wyjaśnił, że planował popełnić samobójstwo, ale uznał, że rodzina sobie bez niego nie poradzi i postanowił ich wcześniej zabić. Początkowo chciał dokonać zbrodni bronią palną, ale nie mógł jej zdobyć. Kupił więc siekierę, którą ukrył w mieszkaniu. Ustalono też, że w dniu zabójstwa żona miała go zawieźć do szpitala psychiatrycznego, bo martwiła się o jego zdrowie.
Biegli psychiatrzy, podczas jednorazowego badania, nie byli w stanie ocenić, czy w chwili popełnienia zbrodni był on poczytalny. Uznali, że konieczna jest obserwacja psychiatryczna; po jej przeprowadzeniu stwierdzili, że podejrzany w chwili popełnienia zbrodni miał w znacznym stopniu ograniczoną poczytalność. Oznacza to, że może ponosić odpowiedzialność karną; w przypadku skazania sąd będzie mógł zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary. Mężczyzna już w latach młodości planował samobójstwo; podejmował też próby samobójcze, ostatnią rok przed zbrodnią. Wtedy rzucił pracę i przeszedł na zasiłek rehabilitacyjny. Mariuszowi M. grozi kara od ośmiu lat więzienia, a nawet dożywocie.
ja, PAP