Sąd odczytał jego wyjaśnienia ze śledztwa w których mężczyzna opisywał szczegóły zbrodni. Z jego relacji wynikało, że między nim a kobietami dochodziło do nieporozumień, a kobiety zarzucały mu, że jest nieudacznikiem, nie umie utrzymać rodziny a jego dzieci zabiorą do domu dziecka. Przed sądem przekonywał, że kobiety mówiły, iż podejmą działania, żeby oskarżony został pozbawiony władzy rodzicielskiej.
- Przez ostatni rok nie było takiego dnia, żebym nie myślał, żebym nie płakał. Cała ta sytuacja, nerwy, które wzięły wtedy górę. Żałuję, że wtedy nie wyszedłem z mieszkania, że siostry i mamy nie zostawiłem w spokoju - mówił oskarżony.
Ciała 67-letniej kobiety i jej 37-letniej córki znaleziono w lipcu 2012 r. w jednym z bloków przy ul. Armii Krajowej na łódzkim osiedlu Retkinia. Młodsza z kobiet była prawniczką zatrudnioną w jednej z łódzkich kancelarii. Policję o odkryciu ciał zaalarmował syn i brat kobiet. Mężczyzna twierdził, że przyjechał do mieszkania wraz z żoną zaniepokojony - jak wówczas mówił - brakiem kontaktu z rodziną. Miał własne klucze do mieszkania.
Kobiety zginęły od ciosów zadanych siekierą w głowę; młodsza z nich broniła się i miała poranione ręce. W pokojach panował nieporządek wskazujący na plądrowanie i motyw rabunkowy. Zginęło kilka przedmiotów. Biegły medyk sądowy stwierdził, że do zbrodni doszło najprawdopodobniej trzy dni przed odkryciem ciał.
Po kilku dniach policjanci zatrzymali syna i brata zamordowanych kobiet - Adama D. Jak ustalono, mężczyzna zaatakował najpierw siostrę, później matkę. Młodszą z kobiet poraził paralizatorem i dusił kablem. Po dokonaniu zbrodni upozorował włamanie.
Z mieszkania zabrał kilka rzeczy, m.in.: komputer, telefon komórkowy, modem. Porozrzucał dokumenty siostry, chcąc zwrócić uwagę, że zbrodnia mogła mieć związek z jej zawodem. Zabrał też siekierę, kabel i paralizator, które później wyrzucił jadąc samochodem. Przyznał się do winy, wskazał miejsce porzucenia siekiery, a także rzeczy, które zabrał z mieszkania. Biegli psychiatrzy stwierdzili, że w chwili zbrodni był w pełni poczytalny.
zew, PAP