- Lekarz dyżurny zamiast ratować mojego synka, wezwał policję, bo jego zdaniem zachowywałem się nieodpowiednio - stwierdził w rozmowie z "Faktem" ojciec Bolka Kozikowskiego, który zmarł w białostockim szpitalu, bo zbyt długo zwlekano z postawieniem diagnozy.
Bolka dwukrotnie odesłano ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku bez wykonania badania krwi.
Rodzice wykonali morfologię prywatnie i wrócili z badaniami do szpitala. - Dziecko gasło nam na rękach, a ten lekarz (Witold O. - red.) pytał skąd mamy badania, kto nas skierował, gdzie byliśmy, zamiast ratować Bolusia. Zdenerwowałem się i zapytałem „Co się tu k... dzieje”. Wtedy on rzucił długopisem i poszedł wzywać policję. Bolkiem, którego buźka już siniała zajął się dopiero kolejny lekarz - relacjonował ojciec 13-miesięcznego dziecka Grzegorz Kozikowski.
Podisp. Andrzej Baranowski przyznał, że funkcjonariusze zostali wezwani przez lekarza do "awanturującego się ojca". Na miejscu sporządzono notatkę i przekazano prokuraturze.
Witold O. nie ma sobie nic do zarzucenia. - Jestem urzędnikiem państwowym, jak każdy lekarz i jeśli ktoś używa obraźliwych słów, to rutynowo wzywamy policję - tłumaczył kierownik oddziału. - Rozumiem, że w tym momencie rodziców mogą ponieść emocję, dlatego nie wnosiłem żadnych oskarżeń przeciwko temu tacie - dodał.
ja, "Fakt"
Rodzice wykonali morfologię prywatnie i wrócili z badaniami do szpitala. - Dziecko gasło nam na rękach, a ten lekarz (Witold O. - red.) pytał skąd mamy badania, kto nas skierował, gdzie byliśmy, zamiast ratować Bolusia. Zdenerwowałem się i zapytałem „Co się tu k... dzieje”. Wtedy on rzucił długopisem i poszedł wzywać policję. Bolkiem, którego buźka już siniała zajął się dopiero kolejny lekarz - relacjonował ojciec 13-miesięcznego dziecka Grzegorz Kozikowski.
Podisp. Andrzej Baranowski przyznał, że funkcjonariusze zostali wezwani przez lekarza do "awanturującego się ojca". Na miejscu sporządzono notatkę i przekazano prokuraturze.
Witold O. nie ma sobie nic do zarzucenia. - Jestem urzędnikiem państwowym, jak każdy lekarz i jeśli ktoś używa obraźliwych słów, to rutynowo wzywamy policję - tłumaczył kierownik oddziału. - Rozumiem, że w tym momencie rodziców mogą ponieść emocję, dlatego nie wnosiłem żadnych oskarżeń przeciwko temu tacie - dodał.
ja, "Fakt"