Dentystka z Lublina miała wyrwać dziewczynce ząb mleczny. Wyrwała, ale przy okazji usunęła również inny, stały. Teraz nastolatka ma problemy, a jej rodzice domagają się od spółdzielni, w której stomatolog pracuje 48 tysięcy złotych.
- Jakbym wiedział, że coś takiego się stanie, w ogóle nic byśmy z tymi zębami nie robili - żali się tata dziewczynki pan Tomasz. W 2009 12-letnia wtedy Ania trafiła do ortodonty w związku z utrzymującymi się w jej szczęce zębami mlecznymi. Lekarka poleciła wyrwanie zębów i poleciła w tym celu koleżanką z przychodni.
Pierwszy mleczak został wyrwany bez problemów, drugi jednak już nie. - Lekarka wyrywała mlecznego zęba, a córka zobaczyła, że do spluwaczki wypadł też drugi ząb. Jak się okazało, stały - wyjaśnia pan Tomasz.
Okazuje się też, że dentystka nie podjęła nawet próby uratowania zęba. - Dla mnie jest to szokujące, że tak doświadczony lekarz nie podjął żadnych działań. Usłyszałem tylko "spotkamy się na następnej wizycie". A dziś wiem, że wyrwany ząb można przywrócić do zębodołu - mówi ojciec Ani.
Teraz przed sądem toczy się proces, w którym rodzina nastolatki domaga się od spółdzielni 30 tysięcy złotych zadośćuczynienia i 18 tysięcy złotych z tytułu zwiększonych potrzeb. Proces trwa już trzy lata. Powodem przedłużeń są kolejne opinie biegłych, które są kwestionowane przez strony, głównie przez przychodnię.
- Po całym zdarzeniu poszliśmy do kliniki i tam pani doktor sporządziła nam wstępny kosztorys leczenia. I to było już wtedy 20 tysięcy złotych - kończy pan Tomasz.
mp, "Gazeta Wyborcza"
Pierwszy mleczak został wyrwany bez problemów, drugi jednak już nie. - Lekarka wyrywała mlecznego zęba, a córka zobaczyła, że do spluwaczki wypadł też drugi ząb. Jak się okazało, stały - wyjaśnia pan Tomasz.
Okazuje się też, że dentystka nie podjęła nawet próby uratowania zęba. - Dla mnie jest to szokujące, że tak doświadczony lekarz nie podjął żadnych działań. Usłyszałem tylko "spotkamy się na następnej wizycie". A dziś wiem, że wyrwany ząb można przywrócić do zębodołu - mówi ojciec Ani.
Teraz przed sądem toczy się proces, w którym rodzina nastolatki domaga się od spółdzielni 30 tysięcy złotych zadośćuczynienia i 18 tysięcy złotych z tytułu zwiększonych potrzeb. Proces trwa już trzy lata. Powodem przedłużeń są kolejne opinie biegłych, które są kwestionowane przez strony, głównie przez przychodnię.
- Po całym zdarzeniu poszliśmy do kliniki i tam pani doktor sporządziła nam wstępny kosztorys leczenia. I to było już wtedy 20 tysięcy złotych - kończy pan Tomasz.
mp, "Gazeta Wyborcza"