Zaczęło się od zasłabnięcia i urazu głowy. Jacka D. po upadku w łazience zabrało pogotowie. Został przewieziony do krakowskiego Szpitala Miejskiego Specjalistycznego im. Narutowicza. W Wielką Sobotę karetka przywiozła mężczyznę do domu, a żona dowiedziała się, że został wypisany, ponieważ po zabiegu wszczepienia rozrusznika może już przebywać w domu.
Jednak nocą do mieszkania państwa D. ponownie przyjechała karetka. Kobieta dowiedziała się, że mąż jest odwodniony, jednak nie został zabrany do szpitala „przecież dopiero, co z niego wrócił".
W Wielkanoc kobieta szukała pomocy u lekarza rodzinnego, jednak ten odesłał ją do przychodni, której lekarz uznał stan mężczyzny za bardzo poważny i odesłał chorego do szpitala. Jednak już w piątek małżonka ponownie dowiedziała się, że mąż jest "w stanie dobrym" i można go zabrać do domu. Tym razem kobieta stanowczo protestowała. Jacek D. pozostał w szpitalu. W poniedziałek jego stan gwałtownie się pogorszył, we wtorek wieczorem szpital poinformował kobietę, że jej mąż nie żyje.
- U starszych osób obarczonych wieloma chorobami w wyniku infekcji może dochodzić do bardzo szybkiego pogorszenia stanu zdrowia. Tak, więc pacjent Jacek D., gdy był wypisywany w sobotę, mógł być rzeczywiście w dobrym stanie, a przez noc ten stan mógł się pogorszyć – wyjaśnia doktor Janusz Grodecki, zastępca dyrektora ds. medycznych w szpitalu im. Narutowicza.
Innego zdania jest wdowa, która domaga się śledztwa w sprawie śmierci męża. Prokuratura zleciła sekcję zwłok, która wyjaśni przyczyny śmierci mężczyzny.
jc, Gazeta Wyborcza