Romuald Rajs, syn kpt. Romualda Rajsa "Burego”, dowódcy 2. szwadronu 5. Wileńskiej Brygady AK w rozmowie z "Naszym Dziennikiem” powiedział, że na prace ekshumacyjne prowadzone przez IPN z nadzieją, że uda odnaleźć się szczątki jego ojca, ale równocześnie obawia się odkrycia prawdy o tym, co komuniści zrobili z ciałami pomordowanych.
–Ojca prawie nie pamiętam, bo kiedy go aresztowano, miałem 5 lat. Znam go bardziej z opowieści mamy czy jego towarzyszy broni. Kiedy byłem dzieckiem, nie rozmawiano przy mnie o ojcu i sprawach podziemia w obawie, że – jak to dziecko – mogę coś powtórzyć na podwórku. A to się mogło źle skończyć dla całej rodziny. Pamiętam wydarzenia, do których doszło po tym, jak UB zlokalizował miejsce pobytu ojca i nas, jego rodziny. Mieszkaliśmy wówczas w Karpaczu na Dolnym Śląsku. Ojciec, kiedy zorientował się, że może być aresztowany, wysłał moją mamę Genowefę i mnie z Karpacza do babci w Elblągu. Niedługo po tym, jak tam zamieszkaliśmy (jesienią 1948 r.), ojciec wysłał nam zaszyfrowaną wiadomość telegramem. Napisał, że jest „ciężko chory”, co oznaczało, że się ukrywa przed aresztowaniem. Wówczas mama w obawie, że i ją aresztują, wyjechała ze mną do wujka – proboszcza parafii św. Józefa w Olsztynie. Sceny z naszej ucieczki przed UB do Olsztyna utkwiły mi mocno w pamięci. Jechaliśmy przez to miasto chyboczącym się tramwajem, było ciemno, zawodził wiatr. Dla mnie było to wydarzenie bardzo traumatyczne – mówił Romuald Rajs.
Syn dowódcy 2. szwadronu 5. Wileńskiej Brygady AK przyznał, że przez „wiele lat” po skazaniu ojca, rodzina nie miała informacji o kapitanie Rajsie. - Nie wiedzieliśmy nawet, czy żyje, czy też nie, choć mama po wyjściu z więzienia czyniła wiele starań, by poznać prawdę. Kiedy w 1949 r. dowiedziała się, że ojciec będzie sądzony w sali dzisiejszego kina „Ton” w Białymstoku, przyjechała na proces. Ale adwokat, który bronił ojca, doradził jej, żeby uciekała, bo może zostać sama aresztowana. To był dobry człowiek, za podjęcie się obrony ojca, czym wiele ryzykował, nie wziął od mamy ani grosza. Powiedział, żeby te pieniądze przeznaczyła na utrzymanie dziecka, czyli mnie. Mama za jego radą po kilku dniach procesu wyjechała z Białegostoku. O tym, że wyrok na ojcu został wykonany, Urząd Stanu Cywilnego w Olsztynie poinformował nas dopiero w maju roku 1954. „Zaświadczam, że Rajs Romuald syn Stanisława wyrokiem Sądu Wojskowego w Białymstoku z 1 października 1949 r. został skazany na karę śmierci. Wyrok został wykonany” – napisano w tym dokumencie. Później dowiedzieliśmy się, że wyrok przez rozstrzelanie wykonano w białostockim więzieniu UB przy ul. Kopernika – powiedział Rajs.
– Ojciec zaraz po aresztowaniu w listopadzie 1948 r. trafił do więzienia UB na Mokotowie w Warszawie. Pod koniec grudnia przewieziono go do Białegostoku. W styczniu 1949 r. przysłał nam drogą pośrednią – poprzez swoją matkę – do Elbląga list. Napisał w nim, że jest w Białymstoku w więzieniu karno-śledczym przy ulicy, która dziś nazywa się Kopernika. Zaznaczył „teraz jest lepiej”, co mogło znaczyć, iż nie prowadzono na nim już tak ciężkich przesłuchań jak w Warszawie. O wielu rzeczach nie mógł w tym liście napisać, bo listy cenzurowano. „Proszę być dobrej myśli, nie martwić się. Co do mnie proszę tylko, o ile byłaby możność, przesłać mi sweter i skarpety oraz trochę tłuszczu z cebulą i parę listów z kopertami. Jestem zdrów i cały, z jedzeniem średnio” – pisał ojciec w tym liście. „Trudno mi sobie nawet wyobrazić, jak sobie moja Gieneczka z tym życiem i zmartwieniem radę daje?” – martwił się o nas ojciec, sam przecież będąc w o wiele gorszej sytuacji – wspominał syn zamordowanego.
Syn dowódcy 2. szwadronu 5. Wileńskiej Brygady AK przyznał, że przez „wiele lat” po skazaniu ojca, rodzina nie miała informacji o kapitanie Rajsie. - Nie wiedzieliśmy nawet, czy żyje, czy też nie, choć mama po wyjściu z więzienia czyniła wiele starań, by poznać prawdę. Kiedy w 1949 r. dowiedziała się, że ojciec będzie sądzony w sali dzisiejszego kina „Ton” w Białymstoku, przyjechała na proces. Ale adwokat, który bronił ojca, doradził jej, żeby uciekała, bo może zostać sama aresztowana. To był dobry człowiek, za podjęcie się obrony ojca, czym wiele ryzykował, nie wziął od mamy ani grosza. Powiedział, żeby te pieniądze przeznaczyła na utrzymanie dziecka, czyli mnie. Mama za jego radą po kilku dniach procesu wyjechała z Białegostoku. O tym, że wyrok na ojcu został wykonany, Urząd Stanu Cywilnego w Olsztynie poinformował nas dopiero w maju roku 1954. „Zaświadczam, że Rajs Romuald syn Stanisława wyrokiem Sądu Wojskowego w Białymstoku z 1 października 1949 r. został skazany na karę śmierci. Wyrok został wykonany” – napisano w tym dokumencie. Później dowiedzieliśmy się, że wyrok przez rozstrzelanie wykonano w białostockim więzieniu UB przy ul. Kopernika – powiedział Rajs.
– Ojciec zaraz po aresztowaniu w listopadzie 1948 r. trafił do więzienia UB na Mokotowie w Warszawie. Pod koniec grudnia przewieziono go do Białegostoku. W styczniu 1949 r. przysłał nam drogą pośrednią – poprzez swoją matkę – do Elbląga list. Napisał w nim, że jest w Białymstoku w więzieniu karno-śledczym przy ulicy, która dziś nazywa się Kopernika. Zaznaczył „teraz jest lepiej”, co mogło znaczyć, iż nie prowadzono na nim już tak ciężkich przesłuchań jak w Warszawie. O wielu rzeczach nie mógł w tym liście napisać, bo listy cenzurowano. „Proszę być dobrej myśli, nie martwić się. Co do mnie proszę tylko, o ile byłaby możność, przesłać mi sweter i skarpety oraz trochę tłuszczu z cebulą i parę listów z kopertami. Jestem zdrów i cały, z jedzeniem średnio” – pisał ojciec w tym liście. „Trudno mi sobie nawet wyobrazić, jak sobie moja Gieneczka z tym życiem i zmartwieniem radę daje?” – martwił się o nas ojciec, sam przecież będąc w o wiele gorszej sytuacji – wspominał syn zamordowanego.