Przy ul. Paprotnej we Wrocławiu w środę zrównano z ziemią Romskie koczowisko. Jego mieszkańcy żalą się, że o planach likwidacji nic nie wiedzieli, a ich rzeczy wyrzucono na śmietnik - informuje TVN24.
Koparki przy ul. Paprotnej pojawiły się w środę, z nakazem powiatowego inspektora nadzoru budowlanego. Urzędnicy utrzymują, że w to miejsce wysyłano wcześniej patrole, które ustaliły, że w koczowisku mieszka kilka rodzin. - Były one informowane, że będą musiały opuścić to miejsce - mówiła Anna Bytońska z biura prasowego wrocławskiego magistratu.
Dodała, że według informacji urzędników koczowiska nikt nie zamieszkiwał. Gdy na miejscu pojawiły się służby, stwierdziły, że w prowizorycznych domach nie ma rzeczy osobistych. - Nie było tam śladów bytności. Nie stwierdzono żeby były tam jakieś rzeczy osobiste, zwłaszcza kluczyki, pieniądze czy jakiekolwiek inne rzeczy - mówiła Bytońska.
"Nadal szukamy kluczyków do samochodu"
Z kolei jedna z romskich rodzin twierdzi, że w barakach znajdował się cały ich dobytek, leki, kluczyki, dokumenty. - Wszystko co mieliśmy mamy teraz na sobie. Mamy 10 dzieci. Nie mamy ubrań, nie mamy nic - mówiła jedna z poszkodowanych. - Szukamy kluczy do samochody - dodał jej mąż.
- Urzędnicy nie mogli nie zauważyć, że to miejsce jest zamieszkane. Dzień wcześniej ktoś przyniósł rodzinie świeżą żywność - powiedziała o całym zajściu Agata Ferenc ze Stowarzyszenia Nomada, zajmującego się bronieniem praw Romów we Wrocławiu.
TVN24
Dodała, że według informacji urzędników koczowiska nikt nie zamieszkiwał. Gdy na miejscu pojawiły się służby, stwierdziły, że w prowizorycznych domach nie ma rzeczy osobistych. - Nie było tam śladów bytności. Nie stwierdzono żeby były tam jakieś rzeczy osobiste, zwłaszcza kluczyki, pieniądze czy jakiekolwiek inne rzeczy - mówiła Bytońska.
"Nadal szukamy kluczyków do samochodu"
Z kolei jedna z romskich rodzin twierdzi, że w barakach znajdował się cały ich dobytek, leki, kluczyki, dokumenty. - Wszystko co mieliśmy mamy teraz na sobie. Mamy 10 dzieci. Nie mamy ubrań, nie mamy nic - mówiła jedna z poszkodowanych. - Szukamy kluczy do samochody - dodał jej mąż.
- Urzędnicy nie mogli nie zauważyć, że to miejsce jest zamieszkane. Dzień wcześniej ktoś przyniósł rodzinie świeżą żywność - powiedziała o całym zajściu Agata Ferenc ze Stowarzyszenia Nomada, zajmującego się bronieniem praw Romów we Wrocławiu.
TVN24