Monika Madejska pierwsze pieniądze zarobiła w wieku 15 lat. Gdy miała 22 lata, została dyrektorem regionalnym jednej z największych fundacji w Polsce. Świetnie zarabiała, w pracy wszyscy stawiali ją za wzór. – American dream nad Wisłą – wspomina tamten czas Madejska. W szpitalu wylądowała po jednej z wielkich konferencji, którą przygotowywała i prowadziła. – Potworne kłucie w klatce piersiowej poczułam wieczorem, gdy stres zaczął odpuszczać. Żebym mogła wziąć oddech, lekarze musieli mi podawać leki rozkurczowe – wspomina. Innym razem podobne objawy przyszły, gdy była u teściów na obiedzie. – Trudno mi było skojarzyć je z pracą, bo zdarzały się w sytuacjach prywatnych – opowiada. Tymczasem pracoholik często tak właśnie ma – zaczyna chorować w weekend albo na początku długo oczekiwanego urlopu. W momencie, gdy adrenalina spada, a organizm wrzuca na luz i sobie odpuszcza. Monika Madejska odpuścić nie umiała.
Receptą na kłopoty w pracy było jeszcze większe zaangażowanie. – Wypijałam dziesięć kaw dziennie, paliłam papierosa za papierosem, ale w zamian miałam poczucie, że coś znaczę. Kompletnie zapominałam o swoich potrzebach. Traktowałam siebie gorzej niż zwierzę – mówi dziś Madejska. Lekarze nie wiedzieli, co jej jest, EKG było przecież w normie. Dopiero na psychoterapii dowiedziała się, że ma klasyczny syndrom wypalenia zawodowego. Podobnie jak kilka milionów Polaków.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.