Co dalej się stało z Zariną, nie wiadomo - kto ją znalazł, kto namówił i kto przeszkolił. 12 maja 2003 roku wsiadła do wyładowanego materiałami wybuchowymi kamaza - ciężarówka z dużą prędkością wdarła się przed budynek FSB w Znamienskoje w północnej części Czeczenii. Po kamazie został pięciometrowy dół, wokół leżało 60 trupów, 300 osób zostało rannych.
Po Zelimchana, męża Luizy Gazujewej, Rosjanie przyszli rok po ślubie. Obchodziła urzędy, wystawała w kolejkach, wszystko na próżno. Rosyjski oficer Gejdar Gadżyjew spławiał ją bardzo długo, za którymś razem jednak wybuchnął: "Sam, tymi rękami, zabiłem tego twojego męża". Czuł, że jest bezkarny. Nie był. W listopadzie 2001 spotkała go na ulicy, odbezpieczyła granat, oboje zginęli na miejscu.
O kobietach takich jak Luiza i Zarina w Rosji mówiono kiedyś "czarne wdowy", dziś coraz częściej nazywa się je "szahidkami" -od arabskiego słowa, którym islamscy bojownicy w Palestynie, Libanie czy Czeczenii nazywali i nazywają swoich "bohaterów" -terrorystów- samobójców i poległych w walce z wrogiem.
W całej historii wojny w Czeczenii było ich kilkadziesiąt - za każdą z nich ciągnie się jakaś tragedia, zabity mąż, brat, zniszczone życie. 18 z nich weszło w skład oddziału Mowsara Barajewa, gdy w październiku 2002 obwiązane ładunkami wybuchowymi przez ponad dwie doby pilnowały zakładników w moskiewskim teatrze na Dubrowce, zanim nie zginęły od kul rosyjskiego specnazu.
Nie wiadomo, kim była 15-letnia dziewczyna, która wraz z dwoma mężczyznami, prawdopodobnie ojcem i bratem, spowodowała zamach na budynek promoskiewskich władz w Groznym 27 grudnia 2002 r. Zginęły wówczas 72 osoby. Nic nie wiadomo o kobiecie, która wysadziła w powietrze autobus z żołnierzami i zabiła 20 Rosjan.
Pierwsze "szahidki", jak Hawa Barajewa, która 7 czerwca 2000 roku w Ałchan-Jurcie zabiła siebie i kilkunastu rosyjskich żołnierzy, stały się dla separatystów bohaterkami, o których śpiewa się pieśni, wiele ich następczyń do dzisiaj pozostaje nieznanymi.
W całej historii "szahidek" tylko raz udało się jedną z nich zatrzymać żywcem. Zarema Mużachojewa została złapana w centrum Moskwy z ładunkiem wybuchowym. Przy jego rozbrajaniu zginął technik FSB. Przed sądem spokorniała, twierdziła, że zmuszano ją do dokonania zamachu, a sama zamierzała się poddać. Mimo to dostała 20 lat; Sąd Najwyższy Rosji utrzymał w tym tygodniu wyrok w mocy.
Jedna "szahidka" wciąż pozostaje na wolności i od kilku dni napawa Rosję bladym strachem. To kobieta, która według mediów miała wchodzić w skład czteroosobowej grupy wysłanej na akcję pod koniec sierpnia. Dwie jej towarzyszki to najprawdopodobniej kobiety, które wysadziły się w samolotach pasażerskich, zabijając w ubiegłym tygodniu 90 osób, trzecia we wtorek miała dokonać samobójczego ataku w pobliżu moskiewskiego Dworca Ryskiego - dziewięciu zabitych.
Co dzieje się z nieznaną "szahidką"? Najprawdopodobniej przygotowuje kolejny z serii zamachów, po którym znowu Rosja będzie liczyć trupy. "Terrorystka nie będzie długo czekać" - alarmuje dziennik "Kommiersant".
sg, pap