"To istna plaga, rodacy powinni mieć się na baczności" - powiedział proszący o zachowanie anonimowości informator, który sam zna ok. 10 takich przypadków. Zastrzegł, że jest ich znacznie więcej.
Powołując się na przebieg narady unijnych radców handlowych w Pekinie, ujawnił, że cierpią także obywatele innych krajów Unii Europejskiej, m.in. Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Austrii. "Ale w zasadzie dotyczy to całego świata" - ocenił.
Polacy przyjeżdżają do różnych, często odległych miast Chin - Shenzhenu, Kantonu, na wyspę Hajnan, zwabieni precyzyjnie sformułowaną, otrzymaną faksem ofertą zakupu towarów. Podający się za kupców Chińczycy biorą numery z ogólnie dostępnych źródeł, m.in. z Internetu lub z informatorów biznesowych.
Po przyjeździe i ceremonialnym powitaniu na lotnisku, podstawione osoby przekonują, że zanim dojdzie do podpisania kontraktu, należy zjednać sobie szefa oraz inne wpływowe osobistości "finansowym podarunkiem" - najlepiej przekazując okrągłą sumę, np. 10 tys. dolarów. Suma wygląda nawet dość skromnie na tle tej, za jaką rzekomi handlarze zamierzają nabyć polskie produkty.
Przedstawiciel jednej z firm powiedział, że "ni stąd ni zowąd" dostał ofertę, opiewającą na 10 mln dolarów, choć do Chin "od 10 lat niczego nie sprzedawał".
Gdy mimo wszystko gość waha się, oczekiwania obniża się nawet do kilkuset dolarów. Sugeruje się również potrzebę zorganizowania wystawnego bankietu, wręczenia kosztownych prezentów, m.in. laptopów, drogich kompletów z kryształu, bursztynów i biżuterii pochodzącej od renomowanych złotników.
Na pierwszy rzut oka sprawa wygląda poważnie, gdyż Polacy "nasłuchali się na temat chińskich obyczajów, nakazujących wkupywanie się w łaski za pośrednictwem różnorakich bodźców materialnych" - uważa rozmówca.
Poza tym firmy mają w eksponowanych rejonach Chin biura, w których panuje sztucznie podsycany ruch, legitymują się kontami bankowymi, które sami chętnie ujawniają. Tymczasem są one najczęściej otwierane na podstawie fałszywych dokumentów, w których zapisane są fałszywe adresy.
Hochsztaplerzy dodatkowo zachęcają Polaków, proponując im w trakcie "negocjacji" wysokie ceny zakupu.
Po zapłaceniu wyłudzonej kwoty i "wynegocjowaniu" atrakcyjnych warunków, producenci po powrocie do kraju próżno czekają na realizację zamówień. Po drugiej stronie milczą telefony, nie odpowiadają faksy. Niektórzy ponownie udają się do Chin, by się tylko przekonać, że zostali okrutnie oszukani. Firmy, która mamiła ich kontraktem, nie ma już tam, gdzie jeszcze parę miesięcy temu się znajdowała.
"Trudno się odwołać i szukać sprawiedliwości w sądzie, gdyż sprawa miała w dużym stopniu nieformalny charakter" - pożalił się polski biznesmen. "I dlatego tym bardziej warto Polaków ostrzec, by nie dawali się nabierać" - dodał.
Zaś w opinii informatora PAP, dokonywane z coraz większym rozmachem oszustwa wspomagają koniunkturę, gdyż przedsiębiorcy z Polski oraz innych państw wydają sporo pieniędzy na bilety lotnicze wewnętrznych linii chińskich, na hotele, posiłki w luksusowych restauracjach, na zakup lokalnych pamiątek. "Chińska administracja musi o tym wiedzieć" - twierdzi źródło.
Jednocześnie zaś na takich podróżach traci polski budżet, bowiem ponoszone wydatki wrzucane są w koszty operacyjne firm, obniżając wysokość kwoty do opodatkowania.
pap, ab