Druga zmiana - znacznie sensowniejsza - to powołanie na stanowisko ministra Andrzeja Sośnierza, który przeszedł z PO do PiS, ale nie porzucił prorynkowych poglądów na reformę służby zdrowia. Był typowany na nowego prezesa NFZ, ale nim nie został - i może lepiej, bo reformowanie takiej instytucji od wewnątrz jest wyjątkowo trudne do wykonania. Niestety, bracia Kaczyńscy nadal traktują Sośnierza jak asa w rękawie i najwyraźniej nie mają politycznej odwagi na wprowadzenie go do gry, bo i ich ponoć zauroczyła wizja coraz ściślejszej budżetowej kontroli nad sektorem medycznym.
Dlatego stan pacjenta zwanego polską służbą zdrowia raczej się nie poprawi: nadal będą w niego pompowane pieniądze (wyciekające na dziesiątki sposobów), nadal będą składane szumne obietnice, ale idące za nimi działania nie przyniosą długotrwałej poprawy. System będzie jakoś funkcjonował, tak jak to się udawało do tej pory - dzięki doraźnym zastrzykom pieniędzy w formie dotacji, oddłużeń i łapówek - tyle, że "jakoś" coraz częściej będzie oznaczało "byle jak". Życzmy więc sobie dużo zdrowia i miejmy nadzieję, że bardziej radykalna terapia zostanie kiedyś zastosowana - jeśli nie przez ten rząd, to przez następny.