Polska wreszcie uznała, że stać ją na nowoczesną diagnostykę. Pytanie tylko, czy tak naprawdę będzie, czy znów skończy się na deklaracjach.
Warto bowiem przypomnieć, że jeszcze dwa lata temu PET był u nas traktowany - także przez sporą część samych onkologów! - jako coś podejrzanego, mało wiarygodnego i w sumie niezbyt potrzebnego. A działo się tak, ponieważ pierwsze stanowisko PET powstało w bydgoskim Centrum Onkologii, które kupiło go za własne pieniądze i kredyt bankowy, a cenę za badanie ustaliło tak, aby do tego interesu nie dokładać. Innymi słowy - zachowało się rynkowo, za co zostało potem "ukarane": NFZ nie chciał płacić za badania, choć z doświadczeń innych krajów wiadomo, że pozwalają one nie tylko rozpoznać chorobę nowotworową i jej nawroty, ale też zoptymalizować leczenie (nie wspominając o przydatności w innych dziedzinach medycyny). A to przekłada się na konkretne oszczędności. Od tamtej pory urzędnicy jak matrę powtarzali stwierdzenie, że PET jest za drogi. Receptą na obniżenie ceny badania będzie więc wydanie potężnych pieniędzy na stworzenie sieci ośrodków, tak aby rozbić naturalny "monopol" Bydgoszczy. W sumie bardzo dobrze się stało, bo dzięki temu dostęp do diagnostyki będzie łatwiejszy, a sama cena badania faktycznie może spaść, gdy niezbędne do jego przeprowadzenia substancje radioaktywne będą produkowane w jednym laboratorium, zaopatrującym kilka placówek. Nie wiadomo jednak, czy w NFZ znajdą się pieniądze na finansowanie takiej diagnostyki. Gwarancji, niestety, nie mamy na to żadnej, przynajmniej dopóki nie zostaną opracowane oficjalne standardy leczenia chorób, uwzględniające także PET.