Ukraińscy biznesmeni mają dość zbójeckiego państwa "Twij prezydent!" - krzyczy wielki plakat przed lotniskiem w Dniepropietrowsku. Nie chodzi jednak ani o kończącego drugą kadencję prezydenta Leonida Kuczmę, który pochodzi z tego przemysłowego miasta wschodniej Ukrainy, ani o Wiktora Juszczenkę czy Wiktora Janukowycza. Plakat namawia wyborców do kupna papierosów noszących nazwę najważniejszego w kraju urzędu, o który tak bezpardonowo walczono. Ta na pierwszy rzut oka banalna reklama trafiła w sedno wyborów i całej sytuacji na Ukrainie: decydującą rolę zaczynają odgrywać siły uruchomione przez rodzący się w tym kraju kapitalizm, bez względu na to, jak bardzo jest on koślawy.
Łańcuszek papy Kuczmy
Gdyby nie siły rynku - kulawego i słabego, ale jednak rynku, nawet dzięki masowym protestom społecznym trudno byłoby wpłynąć na wyborcze zwycięstwo kandydata opozycji. A jeszcze trudniej na mechanizmy funkcjonowania państwa, dosłownie zawłaszczonego przez Kuczmę i jego oligarchiczno-mafijne otoczenie, które z pieszczotliwością nazywało prezydenta papą. Wszyscy oni myśleli, że po upadku ZSRR i powstaniu niepodległej Ukrainy nadal będą możliwe rządy wedle starej leninowskiej zasady: "raz zdobytej władzy nigdy nie oddamy", tyle że trwałym ich fundamentem nie będzie już lewicowa ideologia, ale lewa kasa.
Pomarańczowa rewolucja wyrosła ze społecznego niezadowolenia z dotychczasowego sposobu rządzenia. Na razie nie naruszyła jeszcze fundamentów mafijnego systemu, wspierającego się na wypłacaniu "doli".
- Każdy milicjant dniepropietrowskiej drogówki ma niepisany obowiązek codziennie przekazać w górę 150 hrywien (5 dolarów) - przyznaje dr Władysław Romanow, politolog i historyk, przewodniczący Stowarzyszenia Analityków Polityki, pracujący do niedawna w tajnym dniepropietrowskim oddziale sztabu wyborczego Janukowycza. To tylko wierzchołek góry lodowej. Pracownicy państwowi: od urzędników po lekarzy i nauczycieli, także muszą, prócz legalnych podatków, płacić określone kwoty swoim zwierzchnikom (a ci z kolei odsyłają pewien procent wyżej). Rolę organizacji, która zbiera haracze w zamian za "ochronę", przejęły struktury państwowe. To tradycja jeszcze z czasów carskich, gdy czynowników opłacano skąpo, zakładając, że dzięki posiadanej władzy "sami się wyżywią".
Największe zyski przynoszą ustawiane pod faworytów władzy przetargi prywatyzacyjne. W ten sposób wyrosło imperium zięcia prezydenta - Wiktora Pinczuka, numeru 10 na liście najbogatszych Europy Środkowej i Wschodniej tygodnika "Wprost". Bez udziału lub pośrednictwa Pinczuka na Ukrainie nie odbywa się żadna większa prywatyzacja. Zięć papy kieruje przede wszystkim firmą Interpipe, a sam jest nazywany królem rur, gdyż opanował, pospołu z najbogatszym Ukraińcem Renatem Achmetowem (6. na liście "Wprost"), nadzwyczaj lukratywny sektor ukraińskiej produkcji i dostaw rur dla rosyjskich ropo- i gazociągów. Innymi słowy - z nadania papy Kuczmy Pinczuk obsługuje najpotężniejszą gałąź gospodarki północnego sąsiada, biznesu koncentrującego nie tylko największe pieniądze, ale i największą uwagę przywódców obu państw oraz ich służb specjalnych.
Odcinanie doniecko-moskiewskiej pępowiny
Reżim Kuczmy zachwiał się nie tyle z powodów polityczno-kryminalnych, ile gospodarczych. Oligarchiczno-mafijny system państwowego kapitalizmu mógł się trzymać tak długo, jak długo najistotniejsza była gospodarcza pępowina łącząca Kijów z Moskwą. Nie przetrwa jednak w zderzeniu z realiami światowej gospodarki. Przyjęcie Ukrainy do Unii Europejskiej jest na razie najwyżej kwestią mglistej przyszłości, ale już teraz, po rozszerzeniu UE do 25 państw, unia stała się największym partnerem gospodarczym Ukrainy! Bez przyjęcia przez ten kraj przejrzystych reguł gry nie będzie możliwa ani porządna modernizacja kraju, ani oparta na racjonalnych przesłankach ekspansja choćby największego ukraińskiego kapitału na zagraniczne rynki. To z tego powodu mający szemraną reputację doniecki Związek Przemysłowy Donbasu miał trudności z zakupem Huty Częstochowa w Polsce.
- Rosyjski kapitał idzie przez Donieck. To ich koń trojański - mówi Romanow. Nazywany "donieckim" styl ekspansji gospodarczej zaczął być przyjmowany z coraz większymi oporami na Ukrainie. Jeszcze 21 listopada, w dniu drugiej tury wyborów, wzdłuż szerokiej trasy wiodącej z lotniska do centrum Dniepropietrowska roiło się od plakatów z podobizną Janukowycza. Teraz nie ma ich wcale, jakby zostały puszczone z dymem papierosów marki Prezydent. Materiałów wyborczych z kandydatem Janukowyczem, namaszczonym swego czasu przez otoczenie papy na jego następcę, ze świecą by szukać. Trudno się wręcz domyślić, gdzie mieści się jego regionalny sztab wyborczy, tak słabo został oznakowany. Źródła ogromnych pieniędzy, jakie przeznaczono na kampanię Janukowycza, wysychały dosłownie z dnia na dzień.
Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie warto poszukać w kamienicy z numerem 98 na centralnej ulicy Dniepropietrowska, przed którą stoi zaparkowany czarny hummer. Należy on do dniepropiertowskiego adwokata Borysa Fiłatowa, który pracuje dla finansowej grupy Sławutycz-Kapitał, obsługującej głównie koncern Prywat, najsilniejszego gracza w biznesie miasta i całego obwodu. W Dniepropietrowsku to prezes zarządu Sławutycz-Kapitału, Hennadij Korban, pierwszy spośród szefów dużych firm wywiesił pomarańczową flagę na budynku swej siedziby. Fiłatow z dumą pokazuje mi zdjęcia obwieszonego pomarańczowymi wstążkami hummera, którym zajechał do miasteczka namiotowego na kijowskim Chreszczatyku.
Korban i Fiłatow przyłączyli się do "oranżystów", bo choć mówią "Wprost", że - jak każdy poważny biznes - są neutralni politycznie, to nie mogli znieść rażącego łamania przez władze zasad swobodnej konkurencji. Kroplą, która w ich wypadku przelała czarę goryczy, była w Dniepropietrowsku prywatyzacja rynku (centrum handlowego) Oziorka, pięciokrotnie większego niż kijowska Bessarabka. "Przetarg" odbył się nocą, by nie dopuścić do niego Prywata. Przedstawiciel prezydenta Kuczmy w obwodzie, gubernator Wołodymyr Jacuba, doprowadził do sprzedaży rynek stworzonej dwa miesiące wcześniej firmie-krzak, która zapłaciła dwa razy mniej, niż oferował Prywat (proponowali 102 mln hrywien). - To było tak, jakby plunął w gębę nie tylko nam, ale i miejscowemu biznesowi - mówi Korban. Gdy były dyrektor Oziorki wypowiedział się po stronie Juszczenki, następnego dnia pobili go nieznani sprawcy.
Biznesmeni z Prywata przestraszyli się, że zostaną zmarginalizowani przez "donieckich" w wielkiej grze, jaką prowadził klan Kuczmy w roku wyborczym. Władze zaplanowały na ten rok prywatyzację, która miała wnieść do budżetu 5 mld hrywien (około miliarda dolarów), tymczasem plan przekroczono dwukrotnie! Solą w oku oligarchów, którzy zaczęli się skłaniać do przejścia na stronę Juszczenki, była prywatyzacja kombinatu metalurgicznego Kryworiżstal, kupionego przez Pinczuka i Achmetowa. Ta pospieszna prywatyzacja sprawiała wrażenie, jakby obóz Kuczmy chciał zagarnąć tyle, ile się da, w jak najkrótszym czasie, by zabezpieczyć swe interesy na wypadek zmian po wyborach.
Byt określił świadomość
Nie tylko z powodów gospodarczych, ale i psychologicznych "inwazja donieckich" była trudna do przyjęcia dla dniepropietrowskich. Już w czasach ZSRR z tego miasta wywodziła się znaczna część elit sowieckich. Ten wzorzec został powielony w realiach ukraińskiej niepodległości. Z Dniepropietrowska na podbój Kijowa wyruszyli nie tylko Leonid Kuczma, były dyrektor rakietowego kombinatu Jużmasz, ale także Pawło Łazarenko, były premier oskarżany o korupcję. Do tej grupy należeli także m.in. Serhij Tyhypko, który ustąpił po II turze wyborów prezydenckich ze stanowiska szefa banku centralnego oraz szefa sztabu wyborczego Janukowycza, czy pierwsza dama pomarańczowej rewolucji Julia Tymoszenko, była wicepremier.
Kamienica, w której mieści się siedziba firmy Sławutycz-Kapitał, stoi przy prospekcie Karola Marksa, niedaleko pomnika Włodzimierza Lenina. Nazwy pozostały, podobnie jak marksistowski aparat pojęciowy, jakim nadal posługuje się miejscowa elita, opisując postkomunistyczną rzeczywistość. - Mamy do czynienia z rewolucją burżuazyjną - tłumaczy politolog Romanow. Prywat i związane z nią firmy na razie są wyjątkiem w grupie oligarchicznego biznesu, choć kręgi biznesowe uznały próby podsycania przez Janukowycza podziału Ukrainy na wschód i zachód za polityczne awanturnictwo. Otwarcie Juszczenkę popierają na razie tylko pomniejsi oligarchowie, jak Petro Poroszenko, nazywany królem czekolady. Najwięksi oligarchowie zajmują postawę wyczekującą, licząc prawdopodobnie, że kompromis konstytucyjny Juszczenki z Kuczmą pozwoli zabezpieczyć interesy dotychczasowej elity władzy. Większość ekspertów sądzi, że zapowiadana przez Juszczenkę rewizja oszukańczych prywatyzacji ograniczy się do pokazowego unieważnienia przetargu kombinatu Kryworiżstal. W przeciwnym razie Juszczenko musiałby przewrócić do góry nogami cały porządek ukształtowany po roku 1991 i ugodzić w swoich sojuszników - jak Poroszenko czy Tymoszenko. - Tego Juszczenko nie zrobi, zdaje sobie sprawę, że krajowi potrzebny jest bardziej terapeuta niż chirurg - mówi Borys Braginski, szef dniepropietrowskiego wydania "Komsomolskiej Prawdy". Licząc na to samo, telewizje należące do Pinczuka przeszły płynnie do obiektywnego informowania o pomarańczowej rewolucji, choć wcześniej ograniczały się do propagandy i krytyki Juszczenki.
Filarem pomarańczowej rewolucji jest mały i średni biznes, który - jak mówi Anna Kołochina, dyrektor wykonawczy Dniepropietrowskiego Centrum Badań Społecznych - "bał się zaduszenia przez donieckie monstra". By przetrwać i się rozwijać, mniejszy biznes potrzebuje przecięcia mafijnych układów i wprowadzenia przejrzystych reguł gry. To właściciele małych firm masowo przywozili demonstrantom z namiotowych miasteczek żywność - tak w Kijowe, jak i w Dniepropietrowsku. Ulice obu tych miast są pełne ludzi obeznanych z zachodnimi standardami, którzy rozumieją, że jeśli Ukraina ma się normalnie rozwijać, musi je zacząć wprowadzać. Ci ludzie poczuli siłę swoich pieniędzy i chcą być nie tylko szanowanymi konsumentami, ale i szanowanymi obywatelami. - Byt określił ich świadomość - kwituje pół żartem, pół serio dr Władisław Romanow.
Gdyby nie siły rynku - kulawego i słabego, ale jednak rynku, nawet dzięki masowym protestom społecznym trudno byłoby wpłynąć na wyborcze zwycięstwo kandydata opozycji. A jeszcze trudniej na mechanizmy funkcjonowania państwa, dosłownie zawłaszczonego przez Kuczmę i jego oligarchiczno-mafijne otoczenie, które z pieszczotliwością nazywało prezydenta papą. Wszyscy oni myśleli, że po upadku ZSRR i powstaniu niepodległej Ukrainy nadal będą możliwe rządy wedle starej leninowskiej zasady: "raz zdobytej władzy nigdy nie oddamy", tyle że trwałym ich fundamentem nie będzie już lewicowa ideologia, ale lewa kasa.
Pomarańczowa rewolucja wyrosła ze społecznego niezadowolenia z dotychczasowego sposobu rządzenia. Na razie nie naruszyła jeszcze fundamentów mafijnego systemu, wspierającego się na wypłacaniu "doli".
- Każdy milicjant dniepropietrowskiej drogówki ma niepisany obowiązek codziennie przekazać w górę 150 hrywien (5 dolarów) - przyznaje dr Władysław Romanow, politolog i historyk, przewodniczący Stowarzyszenia Analityków Polityki, pracujący do niedawna w tajnym dniepropietrowskim oddziale sztabu wyborczego Janukowycza. To tylko wierzchołek góry lodowej. Pracownicy państwowi: od urzędników po lekarzy i nauczycieli, także muszą, prócz legalnych podatków, płacić określone kwoty swoim zwierzchnikom (a ci z kolei odsyłają pewien procent wyżej). Rolę organizacji, która zbiera haracze w zamian za "ochronę", przejęły struktury państwowe. To tradycja jeszcze z czasów carskich, gdy czynowników opłacano skąpo, zakładając, że dzięki posiadanej władzy "sami się wyżywią".
Największe zyski przynoszą ustawiane pod faworytów władzy przetargi prywatyzacyjne. W ten sposób wyrosło imperium zięcia prezydenta - Wiktora Pinczuka, numeru 10 na liście najbogatszych Europy Środkowej i Wschodniej tygodnika "Wprost". Bez udziału lub pośrednictwa Pinczuka na Ukrainie nie odbywa się żadna większa prywatyzacja. Zięć papy kieruje przede wszystkim firmą Interpipe, a sam jest nazywany królem rur, gdyż opanował, pospołu z najbogatszym Ukraińcem Renatem Achmetowem (6. na liście "Wprost"), nadzwyczaj lukratywny sektor ukraińskiej produkcji i dostaw rur dla rosyjskich ropo- i gazociągów. Innymi słowy - z nadania papy Kuczmy Pinczuk obsługuje najpotężniejszą gałąź gospodarki północnego sąsiada, biznesu koncentrującego nie tylko największe pieniądze, ale i największą uwagę przywódców obu państw oraz ich służb specjalnych.
Odcinanie doniecko-moskiewskiej pępowiny
Reżim Kuczmy zachwiał się nie tyle z powodów polityczno-kryminalnych, ile gospodarczych. Oligarchiczno-mafijny system państwowego kapitalizmu mógł się trzymać tak długo, jak długo najistotniejsza była gospodarcza pępowina łącząca Kijów z Moskwą. Nie przetrwa jednak w zderzeniu z realiami światowej gospodarki. Przyjęcie Ukrainy do Unii Europejskiej jest na razie najwyżej kwestią mglistej przyszłości, ale już teraz, po rozszerzeniu UE do 25 państw, unia stała się największym partnerem gospodarczym Ukrainy! Bez przyjęcia przez ten kraj przejrzystych reguł gry nie będzie możliwa ani porządna modernizacja kraju, ani oparta na racjonalnych przesłankach ekspansja choćby największego ukraińskiego kapitału na zagraniczne rynki. To z tego powodu mający szemraną reputację doniecki Związek Przemysłowy Donbasu miał trudności z zakupem Huty Częstochowa w Polsce.
- Rosyjski kapitał idzie przez Donieck. To ich koń trojański - mówi Romanow. Nazywany "donieckim" styl ekspansji gospodarczej zaczął być przyjmowany z coraz większymi oporami na Ukrainie. Jeszcze 21 listopada, w dniu drugiej tury wyborów, wzdłuż szerokiej trasy wiodącej z lotniska do centrum Dniepropietrowska roiło się od plakatów z podobizną Janukowycza. Teraz nie ma ich wcale, jakby zostały puszczone z dymem papierosów marki Prezydent. Materiałów wyborczych z kandydatem Janukowyczem, namaszczonym swego czasu przez otoczenie papy na jego następcę, ze świecą by szukać. Trudno się wręcz domyślić, gdzie mieści się jego regionalny sztab wyborczy, tak słabo został oznakowany. Źródła ogromnych pieniędzy, jakie przeznaczono na kampanię Janukowycza, wysychały dosłownie z dnia na dzień.
Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie warto poszukać w kamienicy z numerem 98 na centralnej ulicy Dniepropietrowska, przed którą stoi zaparkowany czarny hummer. Należy on do dniepropiertowskiego adwokata Borysa Fiłatowa, który pracuje dla finansowej grupy Sławutycz-Kapitał, obsługującej głównie koncern Prywat, najsilniejszego gracza w biznesie miasta i całego obwodu. W Dniepropietrowsku to prezes zarządu Sławutycz-Kapitału, Hennadij Korban, pierwszy spośród szefów dużych firm wywiesił pomarańczową flagę na budynku swej siedziby. Fiłatow z dumą pokazuje mi zdjęcia obwieszonego pomarańczowymi wstążkami hummera, którym zajechał do miasteczka namiotowego na kijowskim Chreszczatyku.
Korban i Fiłatow przyłączyli się do "oranżystów", bo choć mówią "Wprost", że - jak każdy poważny biznes - są neutralni politycznie, to nie mogli znieść rażącego łamania przez władze zasad swobodnej konkurencji. Kroplą, która w ich wypadku przelała czarę goryczy, była w Dniepropietrowsku prywatyzacja rynku (centrum handlowego) Oziorka, pięciokrotnie większego niż kijowska Bessarabka. "Przetarg" odbył się nocą, by nie dopuścić do niego Prywata. Przedstawiciel prezydenta Kuczmy w obwodzie, gubernator Wołodymyr Jacuba, doprowadził do sprzedaży rynek stworzonej dwa miesiące wcześniej firmie-krzak, która zapłaciła dwa razy mniej, niż oferował Prywat (proponowali 102 mln hrywien). - To było tak, jakby plunął w gębę nie tylko nam, ale i miejscowemu biznesowi - mówi Korban. Gdy były dyrektor Oziorki wypowiedział się po stronie Juszczenki, następnego dnia pobili go nieznani sprawcy.
Biznesmeni z Prywata przestraszyli się, że zostaną zmarginalizowani przez "donieckich" w wielkiej grze, jaką prowadził klan Kuczmy w roku wyborczym. Władze zaplanowały na ten rok prywatyzację, która miała wnieść do budżetu 5 mld hrywien (około miliarda dolarów), tymczasem plan przekroczono dwukrotnie! Solą w oku oligarchów, którzy zaczęli się skłaniać do przejścia na stronę Juszczenki, była prywatyzacja kombinatu metalurgicznego Kryworiżstal, kupionego przez Pinczuka i Achmetowa. Ta pospieszna prywatyzacja sprawiała wrażenie, jakby obóz Kuczmy chciał zagarnąć tyle, ile się da, w jak najkrótszym czasie, by zabezpieczyć swe interesy na wypadek zmian po wyborach.
Byt określił świadomość
Nie tylko z powodów gospodarczych, ale i psychologicznych "inwazja donieckich" była trudna do przyjęcia dla dniepropietrowskich. Już w czasach ZSRR z tego miasta wywodziła się znaczna część elit sowieckich. Ten wzorzec został powielony w realiach ukraińskiej niepodległości. Z Dniepropietrowska na podbój Kijowa wyruszyli nie tylko Leonid Kuczma, były dyrektor rakietowego kombinatu Jużmasz, ale także Pawło Łazarenko, były premier oskarżany o korupcję. Do tej grupy należeli także m.in. Serhij Tyhypko, który ustąpił po II turze wyborów prezydenckich ze stanowiska szefa banku centralnego oraz szefa sztabu wyborczego Janukowycza, czy pierwsza dama pomarańczowej rewolucji Julia Tymoszenko, była wicepremier.
Kamienica, w której mieści się siedziba firmy Sławutycz-Kapitał, stoi przy prospekcie Karola Marksa, niedaleko pomnika Włodzimierza Lenina. Nazwy pozostały, podobnie jak marksistowski aparat pojęciowy, jakim nadal posługuje się miejscowa elita, opisując postkomunistyczną rzeczywistość. - Mamy do czynienia z rewolucją burżuazyjną - tłumaczy politolog Romanow. Prywat i związane z nią firmy na razie są wyjątkiem w grupie oligarchicznego biznesu, choć kręgi biznesowe uznały próby podsycania przez Janukowycza podziału Ukrainy na wschód i zachód za polityczne awanturnictwo. Otwarcie Juszczenkę popierają na razie tylko pomniejsi oligarchowie, jak Petro Poroszenko, nazywany królem czekolady. Najwięksi oligarchowie zajmują postawę wyczekującą, licząc prawdopodobnie, że kompromis konstytucyjny Juszczenki z Kuczmą pozwoli zabezpieczyć interesy dotychczasowej elity władzy. Większość ekspertów sądzi, że zapowiadana przez Juszczenkę rewizja oszukańczych prywatyzacji ograniczy się do pokazowego unieważnienia przetargu kombinatu Kryworiżstal. W przeciwnym razie Juszczenko musiałby przewrócić do góry nogami cały porządek ukształtowany po roku 1991 i ugodzić w swoich sojuszników - jak Poroszenko czy Tymoszenko. - Tego Juszczenko nie zrobi, zdaje sobie sprawę, że krajowi potrzebny jest bardziej terapeuta niż chirurg - mówi Borys Braginski, szef dniepropietrowskiego wydania "Komsomolskiej Prawdy". Licząc na to samo, telewizje należące do Pinczuka przeszły płynnie do obiektywnego informowania o pomarańczowej rewolucji, choć wcześniej ograniczały się do propagandy i krytyki Juszczenki.
Filarem pomarańczowej rewolucji jest mały i średni biznes, który - jak mówi Anna Kołochina, dyrektor wykonawczy Dniepropietrowskiego Centrum Badań Społecznych - "bał się zaduszenia przez donieckie monstra". By przetrwać i się rozwijać, mniejszy biznes potrzebuje przecięcia mafijnych układów i wprowadzenia przejrzystych reguł gry. To właściciele małych firm masowo przywozili demonstrantom z namiotowych miasteczek żywność - tak w Kijowe, jak i w Dniepropietrowsku. Ulice obu tych miast są pełne ludzi obeznanych z zachodnimi standardami, którzy rozumieją, że jeśli Ukraina ma się normalnie rozwijać, musi je zacząć wprowadzać. Ci ludzie poczuli siłę swoich pieniędzy i chcą być nie tylko szanowanymi konsumentami, ale i szanowanymi obywatelami. - Byt określił ich świadomość - kwituje pół żartem, pół serio dr Władisław Romanow.
Klan dniepropietrowski |
---|
Kontrolowany przez Wiktora Pinczuka (jego majątek wycenia się na 2,5 mld dolarów), który - jak się popularnie mówi - okręg dniepropietrowski dostał w prezencie od swego teścia Leonida Kuczmy. Klan doszedł do władzy w połowie lat 90. Wywodzą się z niego najważniejsze osoby ukraińskiej polityki: Kuczma, były premier Pawło Łazarenko, była wicepremier Julia Tymoszenko. Potęga klanu dniepropietrowskiego opiera się na przemyśle zbrojeniowym, kosmicznym oraz energetycznym. Jego elity nie tworzą monolitu na wzór klanu donieckiego - jest to kilka grup wpływów skupionych wokół najskuteczniejszych i najambitniejszych przedstawicieli klanu. Początkowo grupa dniepropietrowska popierała Janukowycza, obecnie coraz silniej ewoluuje w kierunku Juszczenki. |
Klan kijowski |
---|
Skupia osoby z najbliższego otoczenia prezydenta Leonida Kuczmy. Na czele grupy stoi Wiktor Medwedczuk, szef prezydenckiej administracji. Klan blisko współpracuje z grupą biznesową Hryhorija Surkisa, jednego z liderów Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy, który zbił majątek na prywatyzacji ukraińskich przedsiębiorstw. Klan dysponuje jednym z potężniejszych imperiów medialnych na Ukrainie. Kontroluje m.in. telewizję Inter, Studio 1+1 (dwie najpopularniejsze stacje na Ukrainie) i dziennik "Kijewskije Wiedomosti". |
Klan doniecki |
---|
Kontrolowany przez Renata Achmetowa, najbogatszego mieszkańca Ukrainy (majątek szacowany na 3,5 mld dolarów). Swoją siłę opiera na zasobach energetycznych regionu donieckiego (pochodzi stamtąd ponad połowa krajowego wydobycia węgla, niemal połowa koksu i stali). Od lat 90. obecny w ukraińskiej polityce - jesienią 1993 r. wyniósł do władzy jedną z czołowych postaci miejscowej elity Jewhena Zwjahilskiego. Później przestał czynnie uczestniczyć w polityce, kierując się hasłem "politykę robi się w Kijowie, a biznes w Donbasie". W pełni popierał prezydenta Leonida Kuczmę. Powrócił do polityki wraz z gubernatorem Doniecka Wiktorem Janukowyczem. |
Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.