PiS - bo zdobyło największe poparcie w sejmikach samorządowych, PO, bo obroniła swoje bastiony czyli wielkie miasta, PSL bo mimo zmasowanego ataku Zjednoczonej Prawicy zdobyło ponad 16 proc. poparcia w wyborach do sejmików. Gdy jednak popatrzy się uważniej można dostrzec, że w tej beczce miodu tkwi łyżka dziegciu.
To prawda, że PiS osiągnęło w tegorocznych wyborach do sejmików najlepszy wynik w historii ale żeby dowiedzieć się co to w rzeczywistości oznacza, trzeba poczekać na szczegółowy rozkład głosów. Moż się bowiem okazać, że zwycięstwo tylko w kilku miejscach przełoży się na przejęcie władzy przez Zjednoczoną Prawicę. Do wyborów PiS rządziło tylko w jednym województwie więc nawet jeżeli po wyborach będzie rządziło tylko w dwóch to jest i tak wzrost o 100 proc. Ale marna w tym pociecha skoro sejmików jest szesnaście. Tym bardziej, że przed wyborami obóz rządzący zawyżył oczekiwania. Druga zła wiadomoś dla PiS to przegrana w dużych miastach, które chętniej chodzą do wyborów parlamentarnych niż samorządowych. W tym roku duże miasta pofatygowały się już do wyborów samorządowych i zagłosowały przeciwko PiS tym samym odrzucając styl sprawowania władzy przez prawicę. To w dużych miastach dochodziło do protestów w obronie sądów czy praw kobiet. Może nie były one bardzo liczne, czym prawica lubiła się pocieszać, ale najwyraźniej oddawały nastroje większości mieszkańców. Za rok postawa dużych miast może istotnie wpłynąć na wynik wyborów parlamentarnych.
To prawda, że Platforma Obywatelska w koalicji z Nowoczesną obroniła duże miasta i to już w pierwszej turze. Ale wspólny wynik do sejmików obu partii jest po prostu słaby. Koalicja z Nowoczesną nie przyniosła żadnej wartości dodanej. PO w wyborach samorządowych 2014 roku i parlamentarnych 2015 roku miała samodzielnie lepsze wyniki. Na dodatek w mateczniku Platformy czyli w Gdańsku Koalicja Obywatelska poniosła spektakularną porażkę - jej kandydat Jarosław Wałęsa prawdopodobnie nie przejdzie do drugiej tury wyborów. Na dodatek kierownictwo partii stawiając na niego przyczyniło się do rozłamu w gdańskiej PO. Część działaczy opowiedziała się za Pawłem Adamowiczem, urzędującym prezydentem, mimo, że przeciwko niemu toczy się proces o nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych. Teraz PO nie będzie miała innego wyjścia niż z kwaśną miną poprzeć Adamowicza aby zablokować Kacpra Płażyńskiego, kandydata Zjednoczonej Prawicy.
Z kolei PSL mimo, że utrzymało wysokie poparcie w tegorocznych wyborach samorządowych też będzie miało kłopot. PiS, które zdobyło najwięcej głosów do sejmików na całej ścianie wschodniej i prawie całym południu (z wyjątkiem Opolszczyzny) zwyciężyło w bastionach ludowców - na Mazowszu, Lubelszczyźnie, w Świętokrzyskiem. Nie wiadomo czy przejmie władzę, bo to zależy od rozkładu głosów i możliwych koalicji ale z całą pewnością będzie tam bardzo silną opozycją. A jeżeli przewaga koalicji antypisowskiej będzie niewielka -1, 2-mandatowa -to marszałkowie stale będą się musieli mieć na baczności, by nie stracić większości w sejmiku. Najbardziej bolesna dla PSL byłaby utrata władzy na Mazowszu i dlatego PiS tam właśnie będzie najbardziej aktywnie działało, by ją przejąć. Dlatego właśnie miny triumfatorów niedzielnych wyborów nie były takie wesołe jak by wynikało z deklaracji liderów.
Czytaj też:
Trzaskowski, Kosiniak, Morawiecki, czyli jaka idzie zmiana