Nie urodziłem się na takie czasy” – mówi George Orwell w pierwszej scenie „Obywatela Jonesa”. Jest rok 1933, wzbiera nawałnica, która na zawsze zmieni historię. A słowa pisarza odbijają się echem w Berlinale Palast, gdzie film ma swoją premierę. I gdzie w kuluarach nie cichną rozmowy o problemach XXI w. – Cenię ten festiwal, bo ta dyskusja o rzeczywistości jest na nim ważniejsza niż glamour filmowego świata – mówi mi Agnieszka Holland. – A przecież kino dopiero wtedy staje się ważne, gdy przestaje być narcystyczne i wsobne. „Obywatel Jones” brzmi tu wyjątkowo mocno. Na imprezie słynącej z trzymania ręki na pulsie współczesnej polityki. W kinie przy Potsdamer Platz oddalonym ledwie kilkaset metrów od dawnej siedziby Gestapo, SS i Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. W podzielonym mieście i w kraju z trudną historią, który dzisiaj stara się w Europie chronić coraz mniej szanowane wartości: tolerancję, solidarność, demokrację. Ale przecież i w nim poparcie dla skrajnych, nacjonalistycznych i faszystowskich partii rośnie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.