Planowane wstępnie na styczeń wybory - jak sugeruje się w Islamabadzie - mogą nie dojść do skutku bądź zostać opóźnione w związku z sobotnią decyzją Musharrafa w sprawie wprowadzenia stanu wyjątkowego w kraju. Wybory uważane są za wyznacznik powrotu Pakistanu na drogę demokracji, stąd też ich kluczowe znaczenie.
W czwartkowej rozmowie Bush wezwał też Musharrafa by zrezygnował ze stanowiska szefa armii, stając się cywilnym prezydentem. "Rozmawiałem z prezydentem Musharrafem zanim tu przyszedłem i moje przesłanie było jasne: USA chcą, aby wybory w Pakistanie odbyły się zgodnie z planem i aby zdjął pan mundur" - powiedział Bush później na wspólnej konferencji prasowej z Sarkozym w Mount Vernon pod Waszyngtonem. "Nie może pan być jednocześnie prezydentem i szefem armii" - mówił Bush Musharrafowi.
Rozmowa Busha z Musharrafem stanowiła pierwszą osobistą interwencję amerykańskiego prezydenta w sprawę stanu wyjątkowego w Pakistanie - kraju, który jest głównym sojusznikiem USA w walce z terroryzmem w sąsiednim Afganistanie. Od wielu dni obserwatorzy zastanawiali się nad tym, dlaczego Biały Dom milczy, nie zajmując wobec Musharrafa bardziej zdecydowanego stanowiska. Ich zdaniem mimo krytycznych słów ze strony Busha, nie należy jednak spodziewać się jakichkolwiek dalszych posunięć amerykańskich wobec Pakistanu jak np. sankcji.
W samym Pakistanie policja użyła w środę w Islamabadzie pałek i gazów łzawiących przeciwko zwolennikom byłej premier Benazir Bhutto, która wezwała do masowych protestów przeciwko wprowadzeniu stanu wyjątkowego w kraju. Na czwartek planowane są jednak kolejne wystąpienia opozycji - w piątek natomiast w Rawalpindi - tuż obok Islamabadu - ma odbyć się główny wiec zwolenników Bhutto.
Pani Bhutto wezwała jednocześnie Pakistańczyków do wzięcia udziału w przyszły wtorek (13 listopada) w "wielkim marszu" z Lahaur na wschodzie kraju do Islamabadu, "jeśli żądania nie zostaną spełnione do piątku 9 listopada". "Przybędziemy tak licznie, że nie będą mieć tylu miejsc w więzieniach" - mówiła Bhutto.
pap, ss