Premier poinformował, że kongres PiS zbierze się 7-8 lub 8-9 grudnia. J.Kaczyński, który podczas kongresu ma poprosić o wotum zaufania, powiedział, że jeśli kongres podtrzyma poparcie dla niego, to w kierownictwie partii będzie współpracował "z tymi, z którymi chce tam być".
Na pytanie, czy sprawą trzech posłów PiS, którzy zrezygnowali z funkcji wiceprezesów partii - Ludwika Dorna, Pawła Zalewskiego i Kazimierza Ujazdowskiego - powinien zająć się sąd partyjny, premier odpowiedział, że chce dać im jeszcze więcej czasu. "Szczególnie temu najwyższemu, ze względu na wiele lat wspólnej drogi, chciałbym ten czas jeszcze zostawić" - podkreślił premier.
Premier podkreślił, że każdy, kto kandydował do Sejmu z list PiS "zobowiązał się, że jeśli nie zachowa lojalności, to zrezygnuje z mandatu". J.Kaczyński dodał, że nie dotyczy to Macieja Płażyńskiego i Longina Komołowskiego (którzy uzyskali mandaty poselskie z list PiS, ale nie są członkami klubu parlamentarnego PiS).
"Tu jest pytanie o lojalność, pytanie niestety bardzo poważne, bo to, że panowie mają pretensje, to jest zupełnie dopuszczalne i oczywiste. To, że panowie powiedzieliby na kongresie, że Kaczyński nie powinien być dalej szefem partii, to jest ich pełne stuprocentowe prawo, mogliby to zrobić" - mówił premier.
Ale to - jak podkreślił - "że zaraz po wyborach, w trudnej sytuacji partii (...) nie posłuchali próśb o to, aby się powstrzymali z dymisją, przynajmniej przez kilka tygodni i by nie opublikowali swojego listu, no to jest już nielojalność daleko idąca".
Chodzi o memoriał Dorna, Ujazdowskiego i Zalewskiego do premiera w sprawie zmiany sposobu zarządzania partią. Zalewski mówił w środę, że nie wie, jak list dostał się do mediów. Przekonywał również, że "nie jest możliwe", by list przekazał mediom ktoś z otoczenia trzech byłych wiceszefów PiS.
Premier pytany o deklaracje trzech byłych wiceprezesów, że to nie oni udostępnili mediom swój list do niego, skwitował: "krasnoludki". Ten list "był drukiem bardzo ścisłego zarachowania, doskonale znamy historię wszystkich, czyli dwóch egzemplarzy tego listu" - dodał.
J.Kaczyński ocenił, że "tak samo nielojalnością daleko idącą było zgłaszanie bez konsultacji z kimkolwiek, także z prezesem partii, pomysłów typu koalicja konstytucyjna z PO, i to koalicja, która miałaby prowadzić na przykład do tego, żeby w Polsce powstała ordynacja większościowa z jednomandatowymi okręgami wyborczymi".
O tym, że "można zawrzeć koalicję konstytucyjną między PiS a PO" napisał pod koniec października w "Liście otwartym" na swoim blogu Ludwik Dorn.
J.Kaczyński podkreślił, że przy ordynacji większościowej z jednomandatowymi okręgami wyborczymi "na wielkich połaciach Polski PiS nie miałby w ogóle ani jednego posła".
"Jeżeli ktoś ma tego rodzaju pomysły, to ma święty obowiązek z prezesem partii i z Komitetem Politycznym to skonsultować i uzyskać zgodę" - uważa szef rządu. Jak dodał, "jeżeli takiej zgody nie ma i coś takiego mówi się i robi, to zachowuje się w sposób bardzo, ale to bardzo nielojalny".
Według J.Kaczyńskiego, "w PO za próbę zorganizowania konferencji, gdzie ktoś tam miał występować, wyrzucano z partii, no i PO wygrała wybory, z partii (PO) w dziwnych okolicznościach odszedł (Jan) Rokita". "My byliśmy nieporównanie bardziej tolerancyjni" - dodał.
Jak podkreślił, w PiS "była dyskusja, była możliwość zachowywania takich własnych +ogródków+ niekiedy nienajlepiej uprawianych. "I ja w pewnym momencie powiedziałem, że to się musi skończyć" - zaznaczył J.Kaczyński.
"Partia funkcjonująca na tej zasadzie nie wygra wyborów, a ja nie mam zamiaru na raz być dyktatorem, który za wszystko odpowiadał - wedle mediów - i jednocześnie liczyć się z tym, że ktoś ma zły dzień, fatalny humor, musi pojechać na ryby" - mówił premier.
"Ja na kierowanie partią w takich okolicznościach się nie zgadzam. Mogę odejść, ale w żadnym wypadku nie mam zamiaru kierować partią, gdzie są tego rodzaju obyczaje" - oświadczył.
W jego ocenie, PiS albo zdecyduje się na zmianę, albo też "zdecyduje się na kontynuację, ale wtedy partia musi być bardziej skonsolidowana".
Według J.Kaczyńskiego, wybór jest prosty: "albo chce się prowadzić łatwe, lekkie i przyjemne życie, i na przykład pewnego dnia się ogłasza, że ja muszę odpocząć, pojechać na ryby, muszę to, muszę tamto, iść do klubu, na obiad, mam zobowiązania towarzyskie, albo też jest pewna dyscyplina i nie tylko jeden człowiek musi pracować kilkanaście godzin dziennie".
"Kongres wybierze, jeżeli podtrzyma dane poparcie, to ja będę współpracował w kierownictwie partii z tymi, z którymi chcę tam być, a nie z tymi, z którymi nie chcę" - podkreślił szef rządu.
Premier, który uważa, że w PiS nie dojdzie do rozłamu, a ewentualnie do "jakiegoś drobnego pęknięcia", podkreślił, że w partii "była i jest grupa ludzi, których doświadczenie polityczne i umiejętności polityczne sprowadzały się do tworzenia klubów politycznych, nawet intelektualnie dosyć interesujących, ale większych umiejętności nie mieli, a jednocześnie mieli wielką ambicję, aby rządzić".
"Trzeba umieć coś więcej niż stworzyć klub polityczny, aby rządzić" - podkreślił J.Kaczyński i dodał, że nie dotyczy to Ludwika Dorna, bo on "zdecydowanie odróżnia go od innych".
J.Kaczyński pytany kogo widziałby na fotelach wiceszefów PiS w miejsce Zalewskiego, Dorna i Ujazdowskiego, powiedział, że "jest to przedwczesne pytanie". "Dziennik" napisał w czwartek, że funkcje te mieliby objąć: Przemysław Gosiewski, Zbigniew Ziobro i Aleksandra Natalli-Świat.pap, ss, ab