"Washington Post" ocenia, że żaden z dotychczasowych aktów przemocy w Indiach nie zagroził świeckiemu i demokratycznemu sposobowi uprawiania polityki w tym kraju tak jak ostatnie ataki w Bombaju. Uderzając w najbogatsze miasto w Indiach terroryści zaatakowali symbol odradzającego się narodu.
Dziennik uważa, że indyjskie władze nie reagują jednakowo na wszystkie akty terroryzmu w kraju. Słabość władz sprawia, że muzułmańska młodzież coraz chętniej przyłącza się do radykalnych ruchów. Aby temu zapobiec Indie powinny równie silnie reagować na wszystkie akty przemocy - zarówno muzułmańskiej, jak i hinduistycznej.
Fakt - zauważa gazeta - iż terroryści wyszukiwali obywateli brytyjskich, amerykańskich i izraelskich świadczy o tym, że atak był przeprowadzony przez ekstremistów islamskich. Do starć między islamistami i hinduistami w innych częściach kraju nie doszło dzięki temu, że indyjscy politycy zareagowali na wydarzenia w Bombaju spokojnie - ocenia dziennik.
"The Wall Street Journal" wyciąga z ataków w Bombaju dwa wnioski: wojna z terrorem jeszcze się nie skończyła i przenosi się do krajów demokratycznych ze słabą obroną antyterrorystyczną.
Według "New York Times" ataki w Bombaju nastąpiły w momencie, gdy relacje między Indiami i Pakistanem powoli się poprawiały dzięki zachętom ze strony USA. Wysiłki te mogą być zaprzepaszczone, jeśli Indie doszukają się powiązań terrorystów z Pakistanem.
Dziennik uważa, że bez względu na to, kto dokonał zamachów utrudnią one zadania amerykańskim władzom. Do tej pory przekonywały one Pakistan, by skoncentrował wysiłki militarne raczej na swoich terytoriach plemiennych (na granicy z Afganistanem) niż na Indiach. Ataki sprawią, że oba państwa skupią się teraz na sobie.
pap, keb