Związkowcy protestowali głównie w przemysłowych centrach na wschodzie kraju: w Doniecku, Dniepropietrowsku i Ługańsku, gdzie na głównych placach zebrało się po ok. 3 tysiące osób.
Mniejsze, kilkusetosobowe demonstracje odbyły się we Lwowie, Iwano-Frankowsku i Czerniowcach na zachodniej Ukrainie.
Niezależnie od miejsca protestów ich uczestnicy wyposażeni byli w liczne transparenty z podobnymi hasłami. Prawie jednakowo brzmiały także przemówienia aktywistów ruchu związkowego, którzy - tak jak w Doniecku - domagali się, by władze "nie dopuszczały do obniżania płac, odsyłania pracowników na przymusowe urlopy i podwyżki opłat komunalnych".
W Ługańsku uczestnicy protestu nie ograniczyli się do postulatów dotyczących robotników. Wzywali także banki, by przestały znęcać się nad przedsiębiorstwami, którym nie udzielają kredytów.
Na czele ukraińskiej Federacji Związków Zawodowych stoi Wasyl Chara, deputowany opozycyjnej Partii Regionów Ukrainy. Wśród członków tego ugrupowania są właściciele kopalń i przedsiębiorstw metalurgicznych, w które światowy kryzys finansowy uderzył najbardziej.
Ukraińskie huty, nie mogąc sprzedać zalegających w magazynach wyrobów, zaczęły wygaszać piece jeszcze na przełomie września i października. Ich pracownicy zostali odesłani na przymusowe bezpłatne urlopy. Podobnie jest w innych gałęziach przemysłu.
Niezadowolenie społeczne na Ukrainie nie sięgnęło jeszcze zenitu, choć według opublikowanego w środę sondażu kryzys dotknął już ponad 70 proc. obywateli.
Zdaniem komentatorów w najbliższym czasie nie należy jednak oczekiwać wybuchu; twierdzą oni, że duża fala protestów może nadejść dopiero wiosną.
ND, PAP