W ocenie prezydenta, w sytuacji stagnacji gospodarczej, a także możliwej recesji potrzebna jest bardziej interwencyjna polityka państwa. Przyznał, że jest zwolennikiem aktywniejszej polityki gospodarczej państwa, czyli takiej, która pozwalałaby na to, żeby Polska nie pozostawała w tyle i wspierała tych, którzy tego wsparcia wymagają".
Jeden ze studentów zapytał prezydenta o opinię na temat pomysłu dopłat państwowych do części pensji pracowników upadających przedsiębiorstw, których etaty byłyby zmniejszone.
"Ja się generalnie zgadzam z tym, aby prowadzić politykę interwencyjną, więc jeżeli rząd podejmuje nawet tego rodzaju środki, które - no chciałbym przede wszystkim - żeby podjął, bo słyszałem wiele wypowiedzi, z których niewiele wynikało (...) to ja to poprę" - powiedział prezydent.
Lech Kaczyński podkreślił, że największą chorobą Polski, rodzącą inne, takie jak przestępczość czy patologie w rodzinach, było bezrobocie. Jak dodał, w opinii ekspertów istnieje groźba wzrostu bezrobocia do 16 proc., co byłoby dla Polski "nieszczęściem".
"Myśmy to już raz przeżyli" - zaznaczył prezydent, podkreślając, że jedynym rozwiązaniem jest ochrona miejsc pracy, nawet za "dużą cenę".
Według L.Kaczyńskiego, należałoby zastanowić się w tej sytuacji także np. nad tzw. robotami publicznymi. Jak przyznał, jest to metoda stosunkowo droga, ale nawet tego rodzaju metody być może dobrze byłoby zastosować, gdyby miały służyć krajowi. Takie prace - w ocenie prezydenta - mogłyby być wykonywane m.in. w projektach infrastrukturalnych.
Lech Kaczyński podkreślił, że obecnie mało interwencyjna polityka jest w istotnym stopniu nietrafna, m.in. dlatego, że Polska nie ma wysokiego długu publicznego.
Mówiąc o sytuacji gospodarczej prezydent zauważył, że przeciętna pensja w Polsce wynosi 3 tys. 200 zł (brutto). Sala wybuchła śmiechem. Prezydent ocenił, że traktuje to jako dowód na zróżnicowanie sytuacji w Polsce. Jak dodał, chciałby, aby za dwadzieścia lat nikt w Piotrkowie nie dziwił się wysokości przeciętnej pensji.
Pytany o wejście Polski do strefy euro, powiedział, że kiedyś będziemy musieli tam wejść. "Ale kiedyś to nie znaczy w 2012 roku" - podkreślił prezydent. Według niego, można mówić ewentualnie o wejściu Polski do strefy za 6 lub 9 lat.
"Z przykrością słucham nachalnej propagandy, zgodnie z której tezami to ma uratować Polskę przed kryzysem. Przed niczym nie uratuje" - podkreślił prezydent. Zastrzegł też, że "w tej chwili nie ma żadnych przesłanek do wejścia do korytarza ERM2".
Według niego, jest bowiem prawie pewne, że w przypadku wejścia do korytarza polskie rezerwy walutowe zostaną gwałtownie zagrożone spekulacją. Dodał też, że taką sytuacją mogą być zainteresowane "określone podmioty", ale nie Polska.
Jedna ze studentek zapytała prezydenta, czy w jego ocenie rząd "stanął na głowie", aby poradzić sobie z kryzysem. "Rząd nie jest w stanie stanąć na głowie, bo nie ma głowy" - żartował prezydent. "To jest około 16 osób, czy one każda z osobna jest w stanie stanąć na głowie - nie wiem, nie znam stopnia wyćwiczenia fizycznego przynajmniej wszystkich koleżanek i kolegów z rządu, bo nie wszystkich w równym stopniu znam. Myślę, że obecny premier za dobrych czasów może i by stanął" - mówił.ab, pap
Czytaj też: Co robi Tusk gdy nikt nie widzi?