Gordon Bajnai, kandydat na premiera Węgier, ma oczywiście racje twierdząc, że w kraju niezbędne jest szybkie przeprowadzenie koniecznych i bolesnych reform by uchronić naddunajską gospodarkę przed totalną ruiną. Wydaje się jednak wątpliwe czy Bajani poradzi sobie z uprzątnięciem prawdziwej stajni Augiasza, którą zostawił jego poprzednik, Ferenc Gyurcsany.
Węgry od wielu lat są bowiem pogrążone w marazmie. Kraj potrzebuje prawdziwej terapii szokowej i rzeczywistych a nie tylko pozorowanych reform, których nikt jak dotychczas nie odważył się przeprowadzić. Węgry, w latach 90. uchodzące za prawdziwego lidera transformacji, od lata są bowiem środkowoeuropejskim maruderem.
Dźwiganie kraju z ekonomicznej zapaści wcale nie będzie takie łatwe. Społeczny entuzajm dla reform i zaufanie do klasy politycznej są niemal zerowe. Węgrzy maja już po prostu dosyć polityków zarówno z lewej jak i z prawej strony sceny politycznej. Kompletnie skompromitował się w oczach społeczeństwa odchodzący premier Ferenc Gyurcsany, kiedy we wrześniu 2006 r. do mediów przedostały się nagrania konferencji partyjnej socjalistów. Premier przyznał, że jego rząd przez dwa lata okłamywał Węgrów, fałszując informacje na temat sytuacji gospodarczej. Przez stolicę przetoczyła się fala protestów, ale premier o dziwo wyszedł z opresji obronną ręką i utrzymał się przy władzy.
Swojej szansy nie potrafił wtedy wykorzystać lider opozycyjnego Fideszu Viktor Orban. W czasie rozruchów w Budapeszcie w październiku 2006 r., które wybuchły po ujawnieniu kłamstw premiera, Orbán nie potrafił stanąć na wysokości zadania. Wolał się trzymać z dala od zamieszek i brylował w telewizji, ostro krytykując lewicowy rząd. Nie żądał rozpisania nowych wyborów, nie poparł też żądań tych, którzy domagali się postawienia przed sądem członków rządu odpowiedzialnych za brutalne tłumienie zamieszek. Niezrażony budapeszteńską rewoltą Gyurcsany trwał przy władzy pozorując tylko próby reform torpedowane później przez opozycję.
W marcu 2008 r. Fidesz doprowadziła do referendum chcąc zniweczyć rządowe plany oszczędnościowe zakładające wprowadzenie czesnego na państwowych uczelniach i opłat za korzystanie ze służby zdrowia. Rząd przegrał referendum, ale szybko pozbierał się po porażce Premier Gyurcsány znalazł kozła ofiarnego. Zdymisjonował Ágnesa Horvátha, ministra zdrowia z koalicyjnej partii Wolnych Demokratów, co doprowadziło do rozpadu koalicji i skazało kraj na rząd mniejszościowy. Agonię rządów lewicy mogłyby przerwać jedynie wybory. A nic na razie nie wskazuje, że mogłyby one się odbyć przed wyznaczonym na przyszły rok terminem.
Biorąc jednak pod uwagę aktualną kondycję węgierskiej klasy politycznej trudno oczekiwać, by zmiana warty i dojście do władzy prawicowego Fideszu przyniosła nową jakość w węgierskiej polityce.
Dźwiganie kraju z ekonomicznej zapaści wcale nie będzie takie łatwe. Społeczny entuzajm dla reform i zaufanie do klasy politycznej są niemal zerowe. Węgrzy maja już po prostu dosyć polityków zarówno z lewej jak i z prawej strony sceny politycznej. Kompletnie skompromitował się w oczach społeczeństwa odchodzący premier Ferenc Gyurcsany, kiedy we wrześniu 2006 r. do mediów przedostały się nagrania konferencji partyjnej socjalistów. Premier przyznał, że jego rząd przez dwa lata okłamywał Węgrów, fałszując informacje na temat sytuacji gospodarczej. Przez stolicę przetoczyła się fala protestów, ale premier o dziwo wyszedł z opresji obronną ręką i utrzymał się przy władzy.
Swojej szansy nie potrafił wtedy wykorzystać lider opozycyjnego Fideszu Viktor Orban. W czasie rozruchów w Budapeszcie w październiku 2006 r., które wybuchły po ujawnieniu kłamstw premiera, Orbán nie potrafił stanąć na wysokości zadania. Wolał się trzymać z dala od zamieszek i brylował w telewizji, ostro krytykując lewicowy rząd. Nie żądał rozpisania nowych wyborów, nie poparł też żądań tych, którzy domagali się postawienia przed sądem członków rządu odpowiedzialnych za brutalne tłumienie zamieszek. Niezrażony budapeszteńską rewoltą Gyurcsany trwał przy władzy pozorując tylko próby reform torpedowane później przez opozycję.
W marcu 2008 r. Fidesz doprowadziła do referendum chcąc zniweczyć rządowe plany oszczędnościowe zakładające wprowadzenie czesnego na państwowych uczelniach i opłat za korzystanie ze służby zdrowia. Rząd przegrał referendum, ale szybko pozbierał się po porażce Premier Gyurcsány znalazł kozła ofiarnego. Zdymisjonował Ágnesa Horvátha, ministra zdrowia z koalicyjnej partii Wolnych Demokratów, co doprowadziło do rozpadu koalicji i skazało kraj na rząd mniejszościowy. Agonię rządów lewicy mogłyby przerwać jedynie wybory. A nic na razie nie wskazuje, że mogłyby one się odbyć przed wyznaczonym na przyszły rok terminem.
Biorąc jednak pod uwagę aktualną kondycję węgierskiej klasy politycznej trudno oczekiwać, by zmiana warty i dojście do władzy prawicowego Fideszu przyniosła nową jakość w węgierskiej polityce.