KALENDARIUM AFERY HAZARDOWEJ
CBA nie interesowało się jednak tą dziedziną aktywności biznesmena. W ostatnich latach Sobiesiak koncentrował się bowiem bardziej na branży hotelarsko-turystycznej. Został m.in., wraz z żoną, właścicielem kompleksu rekreacyjno-sportowego Vital & Spa Resort Szarotka w Zieleńcu oraz udziałowcem spółki Winterpol posiadającej w Zieleńcu sześć wyciągów i kilka tras narciarskich. Działając w Winterpolu po raz pierwszy stał się obiektem zainteresowania organów ścigania – w 2005 roku wręczył 10 tysięcy złoty łapówki członkowi komisji przyznającej unijne fundusze za pozytywne rozpatrzenie wniosku o dotację z Brukseli. Sprawa wyszła na jaw i Sobiesiak został w 2008 skazany na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata.
Niezrażony tym biznesmen działał dalej – postanowił zbudować wyciąg narciarski w Karpaczu. Mimo że inwestycja ta budziła sprzeciw lokalnej społeczności, władze Karpacza dały jej zielone światło. Mając w pamięci „niestandardową" metodę, jaką wcześniej zastosował Sobiesiak, by przekonać do swoich racji urzędnika państwowego, CBA postanowiło zainteresować się związkami biznesmena z burmistrzem Karpacza. Właśnie w tym celu Biuro założyło podsłuch na telefonie. Nieoczekiwanie 20 lipca funkcjonariusze usłyszeli w słuchawce głos przewodniczącego klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego. Lokalna afera błyskawicznie zmieniła się w polowanie na „grubą rybę". Kojarzony z PiS szef CBA Mariusz Kamiński musiał zacierać ręce z zadowolenia. Wreszcie udało się trafić na trop skandalu, w który byłby uwikłany czołowy polityk partii Donalda Tuska.
Co Chlebowski załatwiał „Rysiowi"
- Z tobą na... na dziewięćdziesiąt procent, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo, tak ci powiem – tłumaczył się Sobiesiakowi Chlebowski 25 sierpnia 2008 r.. O co chodziło? Rada Ministrów zabierała się właśnie za przygotowanie nowelizacji do ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych. Pierwszy pomysł znowelizowania ustawy pojawił się jeszcze za rządów PiS-u w 2006 roku. Już wówczas planowano wprowadzenie do ustawy dodatkowych obciążeń dla posiadaczy automatów do gier. Obecnie za każdy taki automat ustawiony w swoim lokalu jego właściciel musi przekazywać Skarbowi Państwa co miesiąc zryczałtowaną opłatę w wysokości 180 euro. Z opłat zwolnione są natomiast wszelkie zakłady zawierane za pomocą tego typu urządzeń. Rząd Kaczyńskiego chciał, aby obłożyć je dopłatami, podobnymi do tych, jakie obowiązują dziś np. w przypadku zakładów zawieranych w ramach Totalizatora Sportowego – w tym przypadku 25 proc. wartości każdego kuponu trafia do skarbu państwa z przeznaczeniem na rozwój sportu i kultury. Dopłaty od jednorękich bandytów miały – według planów rządu Kaczyńskiego – być przeznaczane m.in. na budowę Stadionu Narodowego w Warszawie i Narodowego Centrum Sportu. PiS nie zdążył jednak skierować projektu do parlamentu.
STENOGRAMY ROZMÓW ZAREJESTROWANYCH PRZEZ CBA
Do pomysłu dodatkowego opodatkowania branży hazardowej powrócił minister sportu w rządzie PO Mirosław Drzewiecki. Zgodnie z założeniami nowego projektu tzw. ustawy hazardowej 10-procentową dopłatą miały zostać objęte wszystkie zakłady zawierane w kasynach i w czasie gry na jednorękich bandytach. Kwestie tych dopłat miał regulować ustęp drugi artykułu 47a znowelizowanej ustawy. Chociaż PiS chciał, aby takie dopłaty obowiązywały tylko do 2012 roku, to Drzewiecki zdecydował się na okres o trzy lata dłuższy.
Sobiesiakowi i innym osobom czerpiącym zyski ze zorganizowanego hazardu taki pomysł nie mógł się podobać. W 2008 roku przychody z gier i zakładów wzajemnych wyniosły ok. 17,1 miliardów złotych – z czego aż 8,5 miliarda złotych przypadało na automaty do gier. Do połowy tego roku dochody te wyniosły 9,8 miliarda złotych, co pozwala przypuszczać, że ubiegłoroczny wynik zostanie poprawiony. 10-procentowe dopłaty oznaczałyby więc stratę dla branży liczoną w setkach milionów złotych rocznie. CBA wyliczy później, że na zlikwidowaniu tego przepisu Skarb Państwa mógłby stracić aż 469 milionów złotych, ale nie można wykluczyć, że kwota ta byłaby jeszcze wyższa. Ponadto dopłaty wiązałyby się z koniecznością wyposażenia tych maszyn w mechanizm umożliwiający rejestrowanie każdego zawieranego za ich pomocą zakładu. Część starych maszyn, których nie można zmodyfikować, musiałaby trafić na śmietnik. Dodatkowe wyposażenie dla pozostałych kosztowałoby, według wyliczeń ekspertów z branży, ponad 300 milionów złotych. Nic dziwnego, że Sobiesiak postanowił działać i uruchomił swojego znajomego z PO.
PRZYJACIELE ZE ŚLĄSKA WROCŁAW„Zbyszek lubi załatwiać"
Sobiesiak zwrócił się z prośbą właśnie do Chlebowskiego prawdopodobnie dlatego, że ten ostatni był znany ze składania obietnic różnorakiej pomocy znajomym. Tak wspominają go mieszkańcy Żarowa – miasta, w którym Chlebowski pełnił funkcję burmistrza od 1990 do 2001 roku. - Zbyszek? On lubił załatwiać, a przynajmniej chwalić się, że załatwi, wtedy czuł się ważny – opowiada o nim jeden z mieszkańców Żarowa. Ludzie, którzy pamiętają go z tego okresu zaznaczają jednak, że za słowami polityka rzadko szły konkretne czyny. Tak było np. w przypadku Ochotniczej Straży Pożarnej w Żarowie, w której przez jakiś czas pełnił funkcję prezesa: - Strażakom, na których poparcie zawsze mógł liczyć, też dużo obiecywał. Dlatego kiedy kilka miesięcy temu rezygnował z funkcji prezesa, wypomnieli mu to. Odpowiedział: „próbowałem, przecież mnie znacie, ale się nie udało. Nie ode mnie to zależało". To cały on! – wspomina znajomy Chlebowskiego.
Nie wiadomo czy takie obietnice bez pokrycia składał Chlebowski również Sobiesiakowi. On sam starał się właśnie w ten sposób tłumaczyć, kiedy sprawa wyszła na jaw. – Wszyscy prowadzimy różne rozmowy. Na temat różnych projektów rozmawiam z różnymi ludźmi, różnymi instytucjami – mówił usiłując opanować drżenie głosu na konferencji prasowej.
NA POCZĄTKU BYŁY AUTOMATY
Niekończące się poprawki
Wiadomo jednak, że prace nad ustawą hazardową po sierpniowej rozmowie Chlebowskiego z Sobiesiakiem zaczęły się przeciągać. Z ujawnionej przez kancelarię premiera notatki na temat harmonogramu prac nad ustawą wynika, że po rekomendowaniu ustawy przez Komitet Rady Ministrów we wrześniu 2008, poprawki do projektu zgłosiło m.in. MSWiA a także Rządowe Centrum Legislacyjne. To sprawiło, że projekt ponownie trafił do KRM w marcu 2009 roku. W tym czasie Chlebowski w rozmowach z Sobiesiakiem chwalił się: „blokuję tę sprawę dopłat od roku... to wyłącznie moja zasługa". Kiedy w maju doszło do posiedzenia KRM w tej sprawie nieoczekiwanie prośbę o wycofanie projektu z porządku obrad zgłosiło Ministerstwo Skarbu Państwa, a Ministerstwo Gospodarki w piśmie podpisanym przez wiceministra Adama Szejnfelda zgłosiło 19 kolejnych poprawek do przepisów. Szejnfeld zresztą, zgodnie ze słowami podsekretarza stanu w resorcie finansów Jacka Kapicy, odpowiedzialnego za przygotowanie ustawy miał przez cały czas żywo interesować się jej kształtem i zgłaszać liczne poprawki. – Zawsze wnosił o usunięcie z projektu nowych dopłat do gier. Jednocześnie kolejne uwagi Ministerstwa Gospodarki można był uznać za chęć wciągania Ministerstwa Finansów w proces nieustannych konsultacji i uzgodnień w celu przedłużenia procesu legislacyjnego – wyjaśniał w sierpniu 2009 roku Kapica, pytany o tę sprawę przez premiera Donalda Tuska. Kapica dodał, że jego zdaniem przez cały czas prac nad projektem miał wrażenie, że resort był zasypywany kolejnymi uwagami, które miały na celu wydłużenie procesu legislacyjnego, czy wręcz zniechęcenie resortu finansów do dalszych prac nad tym projektem.
Czy była to zasługa Chlebowskiego, który wykorzystywał silną pozycję w PO do wywierania wpływu na Szejnfelda? Tego ustalić nie sposób. Sam Chlebowski również pytał Kapicę o ustawę, ale robił to mimochodem, podczas prac nad innymi projektami. Kiedy afera wyszła na jaw polityk tłumaczył, że nie podobały mu się przepisy przyznające samorządom prawo do udzielania koncesji na prowadzenie działalności hazardowej, ponieważ stwarzałoby to niezwykle wdzięczne pole do korupcji. Ten przepis faktycznie zniknął z projektu – prawo udzielania koncesji pozostało przy ministrze finansów. Chlebowski kwestionował również dopłaty – zamiast nich chciał wprowadzenia zryczałtowanego podatku, ale resort finansów uznał, że takie rozwiązanie przyniosłoby Skarbowi Państwa mniejsze zyski.
Projekt wciąż nie był kierowany do Rady Ministrów ponieważ mimo konferencji uzgodnieniowej z udziałem przedstawicieli MSWiA, a także resortów sportu, gospodarki i finansów, resort gospodarki wciąż kwestionował 6 artykułów ustawy. Ponadto minister Szejnfeld domagał się notyfikacji o zgodności ustawy z prawem unijnym, co miało dodatkowo wydłużyć proces uchwalania nowego prawa. Sobiesiak, który w tym czasie często kontaktował się z Janem Koskiem - lobbystą, związanym z firmami zajmującymi się grami hazardowymi i wiceprezesem Związku Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne, niewątpliwie był zadowolony z takiego przebiegu sprawy. Przepis o dopłatach wciąż jednak widniał w projekcie ustawy umieszczonym w Biuletynie Informacji Publicznej.
Miro wkracza do gry
- Trzeba przygotować plan i przekazać go człowiekowi Mirka, który to poprowadzi – stwierdził 17 maja tego roku w podsłuchanej przez CBA rozmowie z Koskiem Sobiesiak. O jakim planie mówił? Prawdopodobnie chodziło o ostateczne rozwiązanie problemu dopłat. Sobiesiak mógł dowiedzieć się od Chlebowskiego, że mimo zgłaszania przez resorty skarbu i gospodarki wniosków o wykreślenie dopłat z projektu ustawy, resort finansów nieustannie zwracał uwagę, że dopłaty zostały wprowadzone na wniosek ministra Drzewieckiego i ewentualne usunięcie ich z ustawy wymagałoby jego zgody. Tymczasem 20 maja podczas konferencji uzgodnieniowej na temat projektu, przedstawiciel resortu sportu podtrzymał opinię, że wprowadzenie dopłat jest zasadne.
W maju Sobiesiak spotkał się z Drzewieckim. „Rozmawialiśmy o golfie" – będzie się tłumaczył minister po ujawnieniu sprawy i zaprzeczy, jakoby Sobiesiak wspominał o ustawie hazardowej. Jednak 30 czerwca Drzewiecki nieoczekiwanie zmienił zdanie w sprawie dopłat. W piśmie do Ministerstwa Finansów stwierdził, że: „w związku z kontrowersjami dotyczącymi rozwiązań zawartych w rządowym projekcie ustawy o grach i zakładach wzajemnych, w szczególności w zakresie dotyczącym znacznego poszerzenia katalogu gier objętych dopłatami, wnoszę o wyłączenie rozwiązań zawartych w art. 47 a ust. 2 projektu ustawy z dalszego procedowania". Kilka dni później pytany o tę sprawę przez „Puls Biznesu" Witold Lisicki, rzecznik prasowy wiceministra Kapicy, stwierdził: - Akceptujemy wniosek ministra sportu i stosowną zmianę wprowadzimy do projektu ustawy.
To jedna z największych zagadek w tej sprawie. Dlaczego Drzewiecki, który wcześniej domagał się dopłat nagle postanowił z nich zrezygnować? W rozmowach z Sobiesiakiem Chlebowski wielokrotnie powoływał się na „Mirka". Sam Sobiesiak w jednej z podsłuchanych w 2008 roku rozmów stwierdził, że zamierza zatelefonować na domowy telefon Drzewieckiego. Panowie pozostawali więc w dobrych kontaktach – łączyła ich m.in. miłość do golfa. Wcześniej jednak Sobiesiak najwyraźniej nie umiał przekonać Drzewieckiego do uwzględnienia interesów branży hazardowej. Pomógł dopiero tajemniczy „plan" przygotowany przez Sobiesiaka i Koskę.
Czy w grę wchodziło skorumpowanie Drzewieckiego, albo jego bliskiego współpracownika o którym mówili biznesmeni (chodziło prawdopodobnie o Marcina Rosoła – szefa gabinetu politycznego ministra sportu)? CBA nie zdobyło żadnych dowodów potwierdzających taką tezę. Być może chodziło o coś innego – znalezienie wiarygodnego pretekstu do wycofania się z tego przepisu. I pretekst taki się znalazł. W związku z opóźnianiem wejścia w życie ustawy hazardowej nie można było zwlekać z budową stołecznego stadionu na Euro 2012. Drzewiecki już wcześniej zwrócił się do ministra finansów o finansowanie tej inwestycji z budżetu. Kiedy dodatkowo okazało się, że w związku z terminami prac narzuconymi przez UEFA niemożliwe będzie zbudowanie do 2012 roku Narodowego Centrum Sportu – dopłaty, które miały być przeznaczone na realizację tych inwestycji przestały być potrzebne. Drzewiecki mógł więc z czystym sumieniem wnioskować o skreślenie przepisu, a Sobiesiak z Koskiem odetchnęli z ulgą. Do czasu.
Przychodzi Kamiński do Tuska
12 sierpnia 2009 roku szef CBA Michał Kamiński wysłał premierowi Tuskowi opatrzone klauzulą „tajne" materiały, zebrane przez CBA w czasie śledztwa związanego z kontaktami Chlebowskiego i Sobiesiaka. Dlaczego Kamiński tak długo zwlekał z poinformowaniem o sprawie premiera? Prawdopodobnie czekał na zdobycie niezbitych dowodów na to, że cała sprawa ma charakter korupcyjny. Być może Kamiński obawiał się, że jeśli ujawni zbyt wcześnie sprawę premierowi, ten doprowadzi do jej szybkiego zatuszowania. Na tym z pewnością nie zależało związanemu z PiS Kamińskiemu, który tak jak niegdyś w czasie afery gruntowej, tak teraz chciał zapewne zdobyć materiały pozwalające Jarosławowi Kaczyńskiemu rozprawić się z politycznym konkurentem. Kiedy jednak dowodów na to, że Chlebowski albo Drzewiecki otrzymali od Sobiesiaka lub Koska jakieś pieniądze nie udało się zdobyć, a tymczasem pracę nad projektem zbliżały się ku końcowi, szef CBA postanowił wyłożyć karty na stół.
Już dwa dni później Tusk, w obecności Jacka Cichockiego, sekretarza Kolegium ds. Służb Specjalnych w kancelarii premiera, spotkał się z Kamińskim. Według relacji premiera Kamiński mówił o całej sprawie spokojnie. Stwierdził, że nie ma dowodów, by doszło do popełnienia przestępstwa, a jedynie do działań „nagannych z punktu widzenia polityczno-etycznego". Szef CBA dodał również, że Biuro nie ma w tej sprawie już nic do zrobienia – sugerując w ten sposób, że dalsze śledztwo nie jest konieczne. Zdaniem Kamińskiego sprawą powinien od tego momentu zająć się premier, który miał zadbać o to, by na zmianach w ustawie nie ucierpiał Skarb Państwa. Kamiński poprosił też premiera, aby nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, Mógłby bowiem w ten sposób spłoszyć Sobiesiaka, wobec którego CBA wciąż prowadziło postępowanie odnośnie budowy wyciągu w Karpaczu. Premier obiecał, że osobiście obejmie nadzorem prace nad zmianami ustawy.
Spotkanie na cmentarzu
W tym momencie sprawa nabiera przyspieszenia. 19 sierpnia premier Tusk spotyka się z Drzewieckim. O czym rozmawiają politycy? Kancelaria premiera nie ujawniła notatki z tego spotkania. Według informacji udostępnionych przez Jacka Cichockiego premier miał poprosić Drzewieckiego o wyjaśnienie zmiany jego stanowiska w sprawie dopłat. Sam Drzewiecki opowiadając o tym spotkaniu twierdzi, że premier poprosił go o przygotowanie harmonogramu prac nad ustawą hazardową. 26 sierpnia premier wzywa na rozmowę Chlebowskiego, a w spotkaniu uczestniczy także Schetyna. Notatka z tej rozmowy również nie została ujawniona. Premier miał podczas spotkania pytać przewodniczącego klubu PO o jego zaangażowanie w proces prac nad zmianami w ustawie.
Wkrótce później główni bohaterowie afery zaczynają wykonywać nerwowe ruchy. Córka Sobiesiaka, której Drzewiecki miał obiecać załatwienie pracy w charakterze członka zarządu w Totalizatorze Sportowym, nieoczekiwanie nie stawia się 26 sierpnia na rozmowie kwalifikacyjnej. – Wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA. Donosów było tyle – tłumaczy Koskowi zdenerwowany Sobiesiak. Wcześniej w rozmowie z innym znajomym wyjaśnia, że ma „zakaz dzwonienia". Biznesmen zaczyna też korzystać z telefonów na kartę.
31 sierpnia Sobiesiak umawia się z Chlebowskim na spotkanie o 15:30. Wkrótce później do biznesmena dzwoni znajomy Chlebowskiego Józef Fogacz. - Rysiu, dzwonił nasz kolega i prosił, bym ci przekazał..., że to spotkanie o 15. z Marcinem w Marcinkowicach (chodziło o Marcinowice) na CPN. Pod pseudonimem Marcin krył się Chlebowski. Fogacz zaznaczył, że „kolega" prosił o dyskrecję. O 15 rzeczywiście dochodzi do spotkania w Marcinowicach obserwowanego przez CBA. Chlebowski nie wysiada z samochodu tylko rusza na pobliski cmentarz, gdzie razem z Sobiesiakiem rozmawia ok. 20 minut. Od tego momentu kontakty między nimi się urywają.
Miro zmienia zdanie
3 czerwca Drzewiecki pisze pismo do Ministerstwa Finansów, w którym prosi o „rozważenie możliwości wprowadzenie regulacji umożliwiających zwiększenie przychodów Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej", czyli przywrócenie ustępu 2 art. 47a w projekcie ustawy hazardowej. Argumentuje to… sukcesami lekkoatletów na Mistrzostwach Świata w Berlinie. W nagrodę za medale minister chce dzięki pieniądzom z dopłat poprawić warunki do uprawiania dyscyplin lekkoatletycznych. Minister będzie później tłumaczył, że nigdy nie chciał zrezygnować z dopłat, a pismo z 30 czerwca zostało po prostu źle zredagowane przez urzędników. Według jego wersji, ministerstwo zamierzało dokonać zmian jedynie w uzasadnieniu projektu ustawy, wykreślając z niego słowa o finansowaniu z dopłat Stadionu Narodowego i Narodowego Centrum Sportu. Kiedy dziennikarze przypominali mu, że w sierpniu mówił jednoznacznie o rezygnacji z dopłat stwierdził, że nie pamięta takich wypowiedzi.
CO POWIEDZIAŁ PREMIER DRZEWIECKIEMU?
W co gra CBA?
Bomba wybucha 1 października, kiedy „Rzeczpospolita" drukuje stenogramy podsłuchów założonych przez CBA. Dwa tygodnie wcześniej Kamiński składa zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Według szefa CBA Skarb Państwa mógł stracić na zmianie projektu ustawy nawet 469 milionów złotych. Dlaczego Kamiński decyduje się na taki krok, skoro wcześniej zapewniał Tuska, że sprawa nie ma znamion czynu przestępczego? Powody mogą być dwa. Pierwszy – CBA zdobyło nowe dowody w sprawie wskazujące na to, że któryś z polityków otrzymał korzyść materialną od jednego z biznesmenów. Tej hipotezie zdają się jednak przeczyć fakty – do tej pory nie doszło do żadnych zatrzymań, a prokurator generalny Andrzej Czuma twierdzi, że z materiałów dostarczonych mu przez CBA nie wynika, aby któryś z polityków popełnił przestępstwo. Również w stenogramach opublikowanych przez „Rzeczpospolitą" – których zdaniem Czumy prokuratura nie otrzymała - nie widać takich dowodów. Tak jak mówił 14 sierpnia Tuskowi Kamiński sprawa jest naganna jedynie z polityczno-etycznego punktu widzenia.
Drugi powód jest związany ze śledztwem, jakie toczy się przeciwko Kamińskiemu w związku z podejrzeniem złamania prawa przez CBA w trakcie tzw. afery gruntowej. 16 września – na dwa dni przed złożeniem przez Kamińskiego wspomnianego wyżej zawiadomienia, szef CBA dowiaduje się, że prokuratura w Rzeszowie chce mu postawić zarzuty w tej sprawie. Nieoficjalnie wiadomo, że za przekroczenie uprawnień i fałszowanie dokumentów przez agentów CBA, szefowi Biura może grozić nawet 8 lat więzienia.
W przypadku postawienia zarzutów Kamiński musiałby prawdopodobnie pożegnać się z Biurem. Być może postanowił więc wykonać atak uprzedzający – i z oskarżonego stać się ofiarą. Kamiński twierdzi bowiem, że zarzuty wobec niego to „zemsta" za przekazanie premierowi informacji o działaniach Chlebowskiego i Drzewieckiego. Sugeruje również, że prowadzący tę sprawę prokurator Jacek Olewiński ulegał w przeszłości naciskom ze strony ówczesnego prokuratora krajowego Marka Staszaka, który mimo braku dowodów miał się domagać sformułowania aktu oskarżenia w tej sprawie. Olewińskiemu miano nawet grozić zwolnieniem z pracy. Sam prokurator nie potwierdził tych zarzutów i w specjalnym oświadczeniu odciął się od słów Kamińskiego. Opozycja zarzuca Czumie, że w dniu ujawnienia afery stwierdził jednoznacznie, że „Mirosław D. i Zbigniew C. są niewinni" i uważa to za próbę wywierania nacisków na prokuratorów przez ich zwierzchnika.
Jest jeszcze trzecia możliwość – zdając sobie sprawę z tego, że w związku z prokuratorskimi zarzutami jego dni na stanowisku są policzone, Kamiński postanowił oddać ostatnią przysługę PiS. Mimo braku dowodów popełnienia przestępstwa postanowił ujawnić kompromitującą polityków PO sprawę w obawie, że jego następca „zamiecie ją pod dywan". Ten trzeci powód wcale zresztą nie wyklucza drugiego. Nie dość bowiem, że w przypadku odwołania Kamiński opuści CBA jako ofiara PO i „ostatni sprawiedliwy", to jeszcze pozostawia Platformę w sytuacji, w której partia ta po raz pierwszy od przejęcia władzy znalazła się w głębokiej defensywie.
Polityczne trzęsienie ziemi
Niezależnie od motywacji Kamińskiego publikacja stenogramów przez „Rzeczpospolitą" wstrząsnęła w posadach polską sceną polityczną. Politycy PO początkowo byli wyraźnie skonsternowani i próbowali bronić swoich kolegów. Oprócz Czumy, który mówił o niewinności obu polityków i atakował szefa CBA słowami: „Po tym co wyprawia, do kontaktu z nim nadawałby się raczej lekarz a nie prokurator", zarzuty CBA próbował bagatelizować marszałek Sejmu Bronisław Komorowski i jego zastępca Stefan Niesiołowski. Komorowski stwierdził wręcz, że nie można wyciągać konsekwencji wobec Chlebowskiego, bo nie można karać „za to, że ktoś zewnętrzny krytykuje". Niesiołowski nazwał sprawę awanturą polityczną i aferą propagandową: - Kto tu komuś dał łapówkę, gdzie tu jest przestępstwo? Mamy jakieś rozmowy – stwierdził.
Najważniejsze było jednak to, co w całej sprawie miał do powiedzenia premier Donald Tusk. Ten przez kilka godzin milczał, a kiedy wreszcie zabrał głos okazał się znacznie surowszy dla zaangażowanych w aferę polityków. Działania Chlebowskiego nazwał „niestosownymi" i stwierdził, że „trudno je akceptować u osoby, która powinna mocno przestrzegać standardów". W związku z tym do wyjaśnienia sprawy postanowił zawiesić polityka w pełnieniu funkcji przewodniczącego klubu parlamentarnego PO i odwołać go ze stanowiska przewodniczącego sejmowej komisji finansów. Tusk zaznaczył jednocześnie, że w całej sprawie nie ma dowodów na popełnienie przestępstwa, a rozmowy Chlebowskiego są jedynie „nieudolną formą asertywności". Wyraźnie stwierdził, że za słowami Chlebowskiego nie szły żadne czyny. Jak w takim razie tłumaczyć zachowanie w tej sprawie Drzewieckiego? – Wydaje się zasadne, że przedsięwzięcia wymagające szybkich decyzji inwestycyjnych, organizacyjnych ich finansowanie nie może polegać na ustawie, która jeszcze nie weszła w życie – stwierdził premier podtrzymując linię obrony Drzewieckiego. Nie oznacza to jednak, że minister na pewno utrzyma swoje stanowisko. - Drzewieckiemu ufam jako człowiekowi. Nigdy nie miałem i dziś nie mam powodów, aby sądzić, że kierował się w postępowaniu interesem osobistym. Ale staranność, wnikliwość, musi być większa – stwierdził Tusk. Dwa dni później minister Drzewiecki stracił stanowisko.
Stenogramy okazały się natomiast wodą na młyn dla opozycji. SLD ustami swojego przewodniczącego Grzegorza Napieralskiego zażądała dymisji Drzewieckiego i Czumy, i zagroziła, że jeśli premier nie podejmie takich decyzji, partia zgłosi wobec ministrów wotum nieufności. PiS poszedł krok dalej – Jarosław Kaczyński oskarżył premiera o ostrzeżenie polityków o działaniach CBA i złamanie tajemnicy państwowej. – Z kalendarium wynika, że jest bardzo bliskie następstwo czasowe między sytuacją, kiedy ci ludzie dowiadują się o utajnionej operacji, a momentem, w którym zostaje poinformowany o tym premier – grzmiał na konferencji Kaczyński. Prezes PiS nazwał sprawę połączeniem afery Rywina i afery Starachowickiej. Idąc za ciosem partia złożyła do prokuratury podpisany przez Przemysława Gosiewskiego wniosek o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez premiera i urzędników jego kancelarii. Zarówno PiS jak i SLD zażądały również powołania w tej sprawie komisji śledczej.
Do gry włączył się również prezydent, który wezwał na konsultacje w tej sprawie Tuska, ministra Czumę, a także prezydium Sejmu i Senatu. Spotkanie przebiegało w nerwowej atmosferze, a Tusk opuścił je na kilka minut przed zakończeniem. Premiera mogły zdenerwować sugestie Kaczyńskiego, że poprzedni rząd walczył energiczniej z tego typu aferami. Tusk odpowiedział na to zarzutem, że prezydent chce upolitycznić sprawę. To samo zasugerował Jarosław Gowin, który podjęcie tematu przez prezydenta nazwał „rozpoczęciem kampanii wyborczej w stylu Alfreda Hitchcocka".