W styczniu komisja wystąpiła do IPN o teczki ponad 30 osób, które już były lub niebawem będą przesłuchane przez komisję, w tym m.in. prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Marka Belki. Wywołało to spory, czy IPN powinien je udostępnić.
Prezes IPN Leon Kieres powiedział po czwartkowym spotkaniu z komisją, że komisja zaakceptowała jego warunki udostępniania akt: będzie się zwracała o teczkę każdej osoby osobno; każdy wniosek będzie oddzielnie uzasadniony i opatrzony podpisem szefa komisji z zapewnieniem, że wykorzystanie informacji z teczek nie naruszy niczyich dóbr osobistych; dana osoba musiała już być wcześniej przesłuchana przez komisję lub co najmniej wezwana jako świadek.
Ponadto komisja będzie się zapoznawać z aktami tylko w siedzibie IPN; materiały osób, wobec których zapadły prawomocne orzeczenia lustracyjne, nie będą wykorzystywane przez komisję dla oceny zgodności decyzji Sądu Lustracyjnego z prawem (sąd ten uznał już, że m.in. Kwaśniewski i były premier Jerzy Buzek nie byli agentami służb specjalnych PRL).
Kieres oświadczył, że podejmując decyzję kierował się tylko prawem, choć podkreślił że ustawodawca nie przewidział takiej sytuacji, jak ta. "Gdybym takiej postawy nie przyjął, w przypadku ewentualnych postępowań sądowych, prokuratorskich, lub przed innymi organami, musiałbym odpowiedzieć na pytanie: +Co pan zrobił, żeby dochować najwyższej staranności przed zabezpieczeniem tych dokumentów przed nieuprawnionym wykorzystaniem?+" - oświadczył Kieres.
Jak dodał, liczy, że akta - których część jest wciąż tajna, a część jawna - nie "wyciekną" z komisji i apelował o to do posłów. Przypomniał, że w razie czego można będzie złożyć wniosek do prokuratury o ściganie albo samemu ścigać z oskarżenia prywatnego.
Prezes IPN nie boi się zarzutów utrudniania w ten sposób prac komisji, "bo jest sługą prawa". Pytany, czy poda się do dymisji, bo jak mówił decyzja tej sprawie może być jego ostatnią, odparł iż "to się okaże w najbliższym czasie, i zdecyduje o tym rozwój wydarzeń, także związanych z tą decyzją". Przyznał, że brał pod uwagę nieprzekazanie tych akt komisji, bo jedna z opinii ekspertów mówiła, iż IPN nie ma do tego prawa.
Pytany, ile czasu IPN będzie potrzebował na odpowiedź dla komisji, Kieres odparł, że zależy to, czy akta "są w jednym miejscu, czy w wielu miejscach". Kieres dodał, że materiały z tzw. zbioru zastrzeżonego IPN nie będą ujawniane (nie wyjaśnił, czy czyjeś akta spośród tych 35 osób są w tym zbiorze - utajnionym na wnioski szefów obecnych służb specjalnych). Komisja nie dostanie z IPN akt Józefa Oleksego, gdyż są obecnie w Sądzie Lustracyjnym (trwa procedura wobec szefa SLD, uznanego w I instancji za kłamcę lustracyjnego).
Ilu komisarzy, tyle opinii
Decyzja Kieresa opóźni prace komisji śledczej - uważa jej szef Józef Gruszka (PSL). Jednak, jego zdaniem, to jedyny mankament decyzji którą uważa za pozytywną. Choć nie może on dać stuprocentowej gwarancji, że materiały te nie wyciekną, zażąda od wszystkich członków komisji pisemnego zobowiązania do zachowania tajemnicy. Komisja zwróci się po akta "niezwłocznie".
Wiceszef komisji Roman Giertych (LPR) uważa, że decyzja Kieresa "jest pokrętna". "Niby chce coś zrobić, ale się boi. Mam wrażenie, że na prezesa IPN były jakieś mocne nacisk" - powiedział PAP. Jego zdaniem, już na najbliższym posiedzeniu komisji "złożymy wnioski do IPN o teczki najważniejszych osób z naszej listy".
Według Giertycha, w decyzji prezesa IPN najbardziej niepokojące jest to, że materiały Instytutu komisja ma przeglądać w czytelni IPN. "My przecież jesteśmy komisją sejmową, a nie komisją IPN. Zrobimy więc stosowne analizy prawne. I choć na pewno pofatygujemy się do siedziby IPN, jeśli okaże się, że dokumenty będą potrzebne do pracy, to zażądamy by były one w Sejmie" - powiedział poseł LPR.
W ocenie Zbigniewa Wassermann (PiS) decyzja Kieresa maksymalnie zabezpiecza prawa, które mogłyby być naruszone i znacznie utrudnia dostęp do materiałów IPN, ale nie wyklucza. "Ta decyzja zmusi komisję do bardziej konkretnego uzasadnienia" - dodał. "To decyzja niezmiernie ochronna w stosunku do tej, którą podjęło kolegium. W takich sprawach wymagane są decyzje odważne: albo się daje, albo się nie daje" - zaznaczył.
Z kolei Konstanty Miodowicz (PO) uważa, że decyzja Kieresa nie tylko nie utrudni pracy komisji, ale pozwoli dopilnować i "zawęzić pole do patologii" w jej pracach. Miodowicz nie widzi również problemu w tym, że posłowie musieliby korzystać z materiałów IPN w jego siedzibie. "To nie jest żaden kłopot. Siedziba IPN jest w Warszawie, a nie w Szczecinie. Jestem wdzięczny prezesowi, że wyszedł na przeciw oczekiwaniom komisji, choć wcale nie musiał tego robić" - dodał.
Antoni Macierewicz (RKN) sądzi, że nie wszystkie stwierdzenia Kieresa wydają się mieć rzeczywiste umocowanie w prawie. Jak dodał, trudno mu sobie wyobrazić, żeby prezes IPN mógł cenzurować co komisji da, a czego nie. "To komisja musi ocenić, które z tych materiałów będą przydatne" - zaznaczył.
Dla Andrzeja Różańskiego (SLD) decyzja Kieresa jest bardzo ryzykowna. "Zgodził się udostępnić teczki, nie mając do końca umocowania ani w ustawie o IPN, ani w ustawie o komisji śledczej" - uzasadnił. Jego zdaniem, wymuszenie oświadczenia, że uzyskana wiedza nie będzie przez posłów rozpowszechniania oznacza, że Kieres ma świadomość, że materiały IPN będą wykorzystywane politycznie. "Świadczy za tym choćby gorączkowe domaganie się posła Macierewicza jak najszybciej dokumentów dotyczących Kwaśniewskiego" - dodał.
Według Andrzeja Aumillera (UP), dobrze się stało, że komisja będzie musiała uzasadniać wystąpienie o materiały każdego pojedynczo. Nie bulwersuje go również fakt, że dokumenty IPN posłowie mieliby oglądać w siedzibie Instytutu. "Jest to odpowiednio zabezpieczone miejsce, a przede wszystkim wcześniej przejrzane przez pracowników IPN, tak by nie znalazły się w nich np. jakieś informacje dotyczące życia osobistego osób, o których teczki wystąpiliśmy" - zauważył. Jak dodał, taki rodzaj wiedzy nie ma niczego wspólnego z pracami komisji. "Osobiście takiej wiedzy wcale nie chce mieć" - podkreślił.
Lustracja świadków
W styczniu Komisja zdecydowała, że zwróci się do IPN o teczki 5 osób. Później pod nieobecność 6 członków komisji, na wniosek Giertycha, posłowie zdecydowali, że wystąpią do IPN o akta dalszych 32 osób. Chodzi m.in. o materiały dotyczące Kwaśniewskiego, Marka Belki, Jerzego Buzka, b. szefa MSW Krzysztofa Kozłowskiego, b. szefa gabinetu prezydenta Marka Ungiera, b. szefa Agencji Wywiadu Zbigniewa Siemiątkowskiego, szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Andrzeja Barcikowskiego, Józefa Oleksego oraz Jana Kulczyka, Aleksandra Żagla i Andrzeja Kuny. Najwięcej kontrowersji wzbudziło umieszczenie na liście osób, które nie są świadkami wezwanymi przed komisję - Kozłowskiego oraz wiceszefa MSW z lat 90. Jerzego Zimowskiego (z tego komisja się wycofała).
Posłowie prawicy mówili, że chcą poznać teczki tych osób, by zbadać swe przypuszczenia co do powiązań biznesu i służb specjalnych jeszcze z lat 80., co - ich zdaniem - może się wiązać z "aferą Orlenu". Posłowie lewicy byli przeciwni i wnieśli o zmianę uchwały, ale w lutym decyzję utrzymano.
W mediach i wśród prawników trwał spór, czy komisja mogła zażądać takich akt od IPN i czy Instytut ma prawo udostępnić sejmowemu organowi te dokumenty. Ustawa o IPN mówi, że wgląd w akta IPN mają m.in. sądy i prokuratury. W ustawie o komisji śledczej napisano natomiast, że komisja śledcza ma prawo żądania niezbędnych jej do pracy materiałów od organów państwa.
Udostępnienie teczek komisji byłoby niebezpiecznym precedensem, który toruje drogę do dzikiej lustracji - mówił premier Belka. SLD oczekuje, że Kieres odmówi wydania teczek - powiedział Oleksy.
Ostatnio kolegium IPN - niejednogłośnie - opowiedziało się za udostępnieniem komisji tych teczek. Opinia ta nie była wiążąca dla Kieresa. Decyzja ws. udostępnienia teczek komisji może być moją ostatnią decyzją jako prezesa Instytutu - zapowiadał w ubiegły piątek Kieres.
ss, pap