Tak beznadziejnej passy Donald Tusk jako premier jeszcze nie miał. Jeden kłopot goni drugi. Gospodarczy kryzys, samobójstwo zabójcy Krzysztofa Olewnika, śmierć porwanego przez talibów Polaka i wreszcie długi Andrzeja Czumy – wszystko to sprawia wrażenie chaosu, serii błędów, zaniedbań i personalnych pomyłek.
Takiego bałaganu w rządzie jeszcze nie było. To fakt. Prawda jest jednak taka, że Tusk nie odpowiada za żadną z tych spraw. Na kryzys nie ma mądrych: nie radzi z nim sobie ani Barack Obama, ani Angela Merkel. Dlaczego więc nagle miałby poradzić sobie z nim Tusk?
Podobnie z samobójstwem zabójcy Olewnika. Co Tusk mógł zrobić? Osobiście pilnować celi? Absurd. Ze śmiercią Polaka w Pakistanie jest tak samo. Wysłanie GROM na odsiecz byłoby podpisaniem wyroku śmierci nie tylko na pracownika Geofizyki, ale być może także i na naszych żołnierzy.
Nie inaczej jest z Czumą. To, że facet narobił sobie kiedyś długów i zataił to przed otrzymaniem ministerialnej nominacji, ob-ciąża wyłącznie jego samego. W tej sprawie Tusk wręcz padł ofiarą nieszczerości.
Splot tych wszystkich wydarzeń dowodzi tylko jednego: Tusk ma ostatnio pecha. Dla niego to zresztą chyba nic nowego. W jednym z bardzo starych wywiadów został kiedyś zapytany, w jakiej konkurencji mógłby trafić do „Księgi rekordów Guinnessa”. „W dziedzinie straconych szans" – nie pozostawił złudzeń.
P.S. O ile fakt, że Czuma zataił swoje amerykańskie długi, nie idzie na konto Tuska, o tyle reakcja na tę informację – już tak. Jestem pewien, że każdy inny minister w sytuacji Czumy miałby już dawno pozamiatane i zostałby wywalony na zbity pysk. Żadna piękna karta w życiorysie Czumy nie miała tu jednak znaczenia. Nie podejrzewam Tuska o sentymentalność. Chodziło o coś znacznie bardziej prozaicznego: Czuma ma krótki staż pracy. Wyrzucenie ministra, którego dopiero co się powołało (i to po niezłej zadymie z poprzednikiem), tylko pogłębiłoby wrażenie chaosu i nieporadności i błedów. Tak więc, pech pechem, Guinness Guinnessem, a wizerunek wizerunkiem.
Takiego bałaganu w rządzie jeszcze nie było. To fakt. Prawda jest jednak taka, że Tusk nie odpowiada za żadną z tych spraw. Na kryzys nie ma mądrych: nie radzi z nim sobie ani Barack Obama, ani Angela Merkel. Dlaczego więc nagle miałby poradzić sobie z nim Tusk?
Podobnie z samobójstwem zabójcy Olewnika. Co Tusk mógł zrobić? Osobiście pilnować celi? Absurd. Ze śmiercią Polaka w Pakistanie jest tak samo. Wysłanie GROM na odsiecz byłoby podpisaniem wyroku śmierci nie tylko na pracownika Geofizyki, ale być może także i na naszych żołnierzy.
Nie inaczej jest z Czumą. To, że facet narobił sobie kiedyś długów i zataił to przed otrzymaniem ministerialnej nominacji, ob-ciąża wyłącznie jego samego. W tej sprawie Tusk wręcz padł ofiarą nieszczerości.
Splot tych wszystkich wydarzeń dowodzi tylko jednego: Tusk ma ostatnio pecha. Dla niego to zresztą chyba nic nowego. W jednym z bardzo starych wywiadów został kiedyś zapytany, w jakiej konkurencji mógłby trafić do „Księgi rekordów Guinnessa”. „W dziedzinie straconych szans" – nie pozostawił złudzeń.
P.S. O ile fakt, że Czuma zataił swoje amerykańskie długi, nie idzie na konto Tuska, o tyle reakcja na tę informację – już tak. Jestem pewien, że każdy inny minister w sytuacji Czumy miałby już dawno pozamiatane i zostałby wywalony na zbity pysk. Żadna piękna karta w życiorysie Czumy nie miała tu jednak znaczenia. Nie podejrzewam Tuska o sentymentalność. Chodziło o coś znacznie bardziej prozaicznego: Czuma ma krótki staż pracy. Wyrzucenie ministra, którego dopiero co się powołało (i to po niezłej zadymie z poprzednikiem), tylko pogłębiłoby wrażenie chaosu i nieporadności i błedów. Tak więc, pech pechem, Guinness Guinnessem, a wizerunek wizerunkiem.