Wybory szefa NATO są jak wybory papieża, tylko brakuje unoszących się z komina dymów - mówi były rzecznik prasowy Javiera Solany, Jamie Shea. Dzisiaj media ogłosiły duńskiego premiera nowym sekretarzem generalnym, ale rzeczywistość polityczna może spłatać nam wszystkim figla.
Chyba emocjonujemy się nie tym, co trzeba. Wybory nowego szefa paktu to rzeczywiście ważna sprawa. Kim jednak jest sekretarz generalny pokazała np. wojna w Gruzji. To człowiek, który może czasem ostrzej się wypowiedzieć, ale ostatecznie musi się dostosować do chóru 26, a wkrótce 28, krajów członkowskich. To nie przywódca armii, który sam może poprowadzić wojnę, ale raczej poszukiwacz konsensusu. Co swoją drogą często jest prawdziwą misją niemożliwą, zwłaszcza przy rozrastającym się i przez to coraz bardziej zróżnicowanym sojuszu. Oczywiście, że nie jest obojętne, kto stoi na czele paktu. I dla kraju, z którego pochodzi szef NATO jest to wielka nobilitacja i prestiż. Ale o wiele ważniejsza od wyboru sekretarza jest przygotowywana właśnie nowa doktryna strategiczna paktu. To ten dokument, który wyznaczy cele, wskaże zagrożenia i pokaże sposoby walki z nim określi, czym będzie sojusz w najbliższych latach. To mniej atrakcyjny medialnie temat, ale o wiele istotniejszy niż giełda nazwisk. Która zresztą, jak pokazuje doświadczenie, może się okazać zbiorem bezużytecznych dywagacji. NATO dzisiejsze a to sprzed półwiecza to jednak dwie inne organizacje. W 1959 roku zagrożeniem był Związek Radziecki. Teraz, hmmm, no właściwie to z powrotem Rosja może być postrzegana jako potencjalne zagrożenie, choć nikt tego oficjalnie nie powie, natomiast zagrożeniem jest faktycznie terroryzm. 50 lat temu nikt też nie podejrzewał, że w 1999 roku NATO zaatakuje zbrojnie ościenny kraj, nie zagrażający w dodatku żadnemu z krajów członkowskich. Mam na myśli oczywiście naloty na Jugosławię, które uważałam, uważam i będę uważać za chyba największy błąd paktu. Pomimo to jednak dla NATO nie ma alternatywy, to nasza jedyna gwarancja bezpieczeństwa. I w kontekście nowej strategii bardzo ważne dla Polski jest to, że do prac nad nią zaproszono - na wniosek Radosława Sikorskiego - byłego ministra spraw zagranicznych prof. Adama Rotfelda, doświadczonego dyplomatę, który już po odejściu ze stanowiska wykazał się rzadko spotykaną klasą.
I jeszcze słówko na temat, który przemknął bez wielkiego echa - konferencji (w Parlamencie Europejskim) i wystawie (w Stałym Przedstawicielstwie Polski przy UE) poświęconych jednemu z największych polskich bohaterów XX wieku, rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu. Przykre, że dalej jest to postać nieznana szerszej publiczności. A życiorysu człowieka - który jako ochotnik walczył z bolszewikami w 1920 roku, potem w kampanii wrześniowej, następnie dobrowolnie dał się uwięzić w Auschwitz gdzie organizuje ruch oporu i pisze raporty, ucieka z obozu i potem walczy w Powstaniu Warszawskim i wreszcie zostaje zamordowany przez komunistów w 1948 roku - powinniśmy się chyba wszyscy nauczyć na pamięć. Przy okazji podaję adres strony internetowej: www.en.pilecki.ipn.gov.pl
A teraz a propos wymienionych w tytule kobiet. Jutro Dzień Kobiet a ja myślę o niezwykłej, absolutnie rewolucyjnej książce Wirginii Woolf "Orlando". Prawie sto lat temu Woolf pisała o mężczyźnie, który stawał się kobietą i znów mężczyzną, przemieszczając się w czasie. Pomimo upływu lat, bagatela - ponad 300 - i zmian płci była to jedna i ta sama osoba. Po stu latach idea, że kobiety mają w sobie cechy męskie, a mężczyźni kobiece nie bulwersuje. I to nie tyle zasługa wybujałych gender studies, ale zmieniających się warunków i ról społecznych. Choć czasem żal, że nie ma już, albo przynajmniej nie widać ich zbyt często, prawdziwych rycerzy, odważnych, szarmanckich i silnych...
I jeszcze słówko na temat, który przemknął bez wielkiego echa - konferencji (w Parlamencie Europejskim) i wystawie (w Stałym Przedstawicielstwie Polski przy UE) poświęconych jednemu z największych polskich bohaterów XX wieku, rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu. Przykre, że dalej jest to postać nieznana szerszej publiczności. A życiorysu człowieka - który jako ochotnik walczył z bolszewikami w 1920 roku, potem w kampanii wrześniowej, następnie dobrowolnie dał się uwięzić w Auschwitz gdzie organizuje ruch oporu i pisze raporty, ucieka z obozu i potem walczy w Powstaniu Warszawskim i wreszcie zostaje zamordowany przez komunistów w 1948 roku - powinniśmy się chyba wszyscy nauczyć na pamięć. Przy okazji podaję adres strony internetowej: www.en.pilecki.ipn.gov.pl
A teraz a propos wymienionych w tytule kobiet. Jutro Dzień Kobiet a ja myślę o niezwykłej, absolutnie rewolucyjnej książce Wirginii Woolf "Orlando". Prawie sto lat temu Woolf pisała o mężczyźnie, który stawał się kobietą i znów mężczyzną, przemieszczając się w czasie. Pomimo upływu lat, bagatela - ponad 300 - i zmian płci była to jedna i ta sama osoba. Po stu latach idea, że kobiety mają w sobie cechy męskie, a mężczyźni kobiece nie bulwersuje. I to nie tyle zasługa wybujałych gender studies, ale zmieniających się warunków i ról społecznych. Choć czasem żal, że nie ma już, albo przynajmniej nie widać ich zbyt często, prawdziwych rycerzy, odważnych, szarmanckich i silnych...