Jeśli jechaliście kiedyś niemiecką autostradą to będziecie wiedzieli o czym mówię. Toczenie się po niej z prędkością poniżej 130 km/h grozi stworzeniem korka od Berlina po sam Stuttgart, nie wspominając o narażaniu się na to, że któryś z czerwonych z wściekłości Hansów urządzi nam drugie Westerplatte.
Z drugiej strony, dostosowanie się do prędkości panujących na skrajnym lewym pasie grozi poważnymi zaburzeniami orientacji w terenie. Podczas niespodziewanego kichnięcia można przejechać pół landu i znaleźć się na granicy z Francją.
Niemcy nie mają ograniczeń prędkości na większości autobahn nie dlatego, że są świetnymi kierowcami. Jest dokładnie odwrotnie. Potrafią jeździć lepiej niż przeciętny Europejczyk właśnie dlatego, że rząd zafundował im drogowy raj, który jednocześnie jest jedną wielką szkołą przetrwania. Będziesz cieszył się jego dobrodziejstwami, dopiero gdy nauczysz się po nim poruszać. Wygląda to mniej więcej tak, jakby wysłać dziecko na obóz zorganizowany przez GROM – zacznie się doskonale bawić dopiero wtedy, gdy już nauczy się łapać dziki gołymi rękami, jeść ich surowe mięso, samodzielnie zaszyć sobie ranę postrzałową i przechodzić przez bagno z 50-kilowym plecakiem. Dla mięczaków na tym obozie nie ma miejsca, tak samo jak dla wielu Polaków nie ma miejsca na porządnych autostradach.
Pan Zdzisiu marzy, żeby swoim Golfem III dojeżdżać z Warszawy nad morze w trzy godziny, ale najchętniej zrobiłby to tocząc się cały czas lewym pasem 80 km/h, z włączonym kierunkowskazem i – dla bezpieczeństwa – światłami przeciwmgielnymi. Kiedy na horyzoncie zobaczy chmury zwiastujące deszcz, zwolni do sześćdziesiątki aby, nie daj Boże, ich nie dogonić. Gdy ta trudna sztuka mu się nie uda i zaskoczy go mżawka stulecia, rozpocznie poszukiwania włącznika wycieraczek, zaczynając od przycisku otwierającego bagażnik. W końcu, dla dodania odwagi, strzeli sobie setkę, przegryzając grzybkiem, którego przed chwilą kupił od handlującej na pasie awaryjnym babuni.
Pan Zdzisiek, podobnie jak miliony polskich kierowców nie dorósł do autostrad. Słyszał tu i ówdzie, że to wynalazek, dzięki któremu żyje się lepiej, ale nie ma bladego pojęcia jak należy z niego korzystać. Dla niego prędkość 130 km/h jest równie niewyobrażalna jak wydanie córki za murzyna. Myślicie, że Zdzichu jest wyjątkiem? To przejdźcie się skromnymi odcinkami autostrad A4 i A2. Jak niektórzy zobaczą przed sobą dwa pasy w jednym kierunku, dostają oczopląsu połączonego z rozdwojeniem jaźni. I zazwyczaj wygrywa część podpowiadająca: „jedź lewym, przecież taka okazja może się już długo nie powtórzyć”.
To nie prędkość zabija, ale przerażająca głupota Pana Zdziśka, który jadąc trasą katowicką przypomniał sobie, że za pięć kilometrów będzie skręcał w lewo, więc nagle zmienił pas, zwalniając jednocześnie do 30 km/h, aby czasem nie przegapić skrzyżowania. To oznaczałoby bowiem, że będzie musiał przejechać kolejne dwa kilometry do następnego skrzyżowania, co poskutkuje zużyciem dodatkowych 0,1 litra gazu LPG, czyli narazi Pana Zdzisia na nieprzewidziany wydatek 25 groszy. Jeśli nie staranuje go pędzący TIR to kupi sobie za to kajzerkę.
Nie przyjmuję do wiadomości tłumaczeń, że jeździć każdy musi i trzeba uwzględniać fakt, że na drodze nie wszyscy mają identyczne umiejętności. Jak ktoś nie umie pływać to nie wchodzi do wody. Koniec, kropka. A jak w swojej głupocie upiera się, że da sobie radę, to wyjścia są dwa – nie wpuścić go na basen, albo dać mu utonąć. Jeżeli wszyscy „Zdzisiowie” zniknęliby z dróg, zrobiłoby się nie tylko luźniej, lecz także szybciej i bezpieczniej. Mam nawet pomysł, jak się ich pozbyć. Wszystkich bez wyjątku należy wysłać na „testy” za Odrę. Po jednym dniu spędzonym na niemieckich autostradach w pełni zdrowia fizycznego i psychicznego wrócą tylko ci, w żyłach których płynie choćby parę kropel benzyny. Reszcie pozostanie powrót na lawetach, albo ubieganie się o ekstradycję.
Niemcy nie mają ograniczeń prędkości na większości autobahn nie dlatego, że są świetnymi kierowcami. Jest dokładnie odwrotnie. Potrafią jeździć lepiej niż przeciętny Europejczyk właśnie dlatego, że rząd zafundował im drogowy raj, który jednocześnie jest jedną wielką szkołą przetrwania. Będziesz cieszył się jego dobrodziejstwami, dopiero gdy nauczysz się po nim poruszać. Wygląda to mniej więcej tak, jakby wysłać dziecko na obóz zorganizowany przez GROM – zacznie się doskonale bawić dopiero wtedy, gdy już nauczy się łapać dziki gołymi rękami, jeść ich surowe mięso, samodzielnie zaszyć sobie ranę postrzałową i przechodzić przez bagno z 50-kilowym plecakiem. Dla mięczaków na tym obozie nie ma miejsca, tak samo jak dla wielu Polaków nie ma miejsca na porządnych autostradach.
Pan Zdzisiu marzy, żeby swoim Golfem III dojeżdżać z Warszawy nad morze w trzy godziny, ale najchętniej zrobiłby to tocząc się cały czas lewym pasem 80 km/h, z włączonym kierunkowskazem i – dla bezpieczeństwa – światłami przeciwmgielnymi. Kiedy na horyzoncie zobaczy chmury zwiastujące deszcz, zwolni do sześćdziesiątki aby, nie daj Boże, ich nie dogonić. Gdy ta trudna sztuka mu się nie uda i zaskoczy go mżawka stulecia, rozpocznie poszukiwania włącznika wycieraczek, zaczynając od przycisku otwierającego bagażnik. W końcu, dla dodania odwagi, strzeli sobie setkę, przegryzając grzybkiem, którego przed chwilą kupił od handlującej na pasie awaryjnym babuni.
Pan Zdzisiek, podobnie jak miliony polskich kierowców nie dorósł do autostrad. Słyszał tu i ówdzie, że to wynalazek, dzięki któremu żyje się lepiej, ale nie ma bladego pojęcia jak należy z niego korzystać. Dla niego prędkość 130 km/h jest równie niewyobrażalna jak wydanie córki za murzyna. Myślicie, że Zdzichu jest wyjątkiem? To przejdźcie się skromnymi odcinkami autostrad A4 i A2. Jak niektórzy zobaczą przed sobą dwa pasy w jednym kierunku, dostają oczopląsu połączonego z rozdwojeniem jaźni. I zazwyczaj wygrywa część podpowiadająca: „jedź lewym, przecież taka okazja może się już długo nie powtórzyć”.
To nie prędkość zabija, ale przerażająca głupota Pana Zdziśka, który jadąc trasą katowicką przypomniał sobie, że za pięć kilometrów będzie skręcał w lewo, więc nagle zmienił pas, zwalniając jednocześnie do 30 km/h, aby czasem nie przegapić skrzyżowania. To oznaczałoby bowiem, że będzie musiał przejechać kolejne dwa kilometry do następnego skrzyżowania, co poskutkuje zużyciem dodatkowych 0,1 litra gazu LPG, czyli narazi Pana Zdzisia na nieprzewidziany wydatek 25 groszy. Jeśli nie staranuje go pędzący TIR to kupi sobie za to kajzerkę.
Nie przyjmuję do wiadomości tłumaczeń, że jeździć każdy musi i trzeba uwzględniać fakt, że na drodze nie wszyscy mają identyczne umiejętności. Jak ktoś nie umie pływać to nie wchodzi do wody. Koniec, kropka. A jak w swojej głupocie upiera się, że da sobie radę, to wyjścia są dwa – nie wpuścić go na basen, albo dać mu utonąć. Jeżeli wszyscy „Zdzisiowie” zniknęliby z dróg, zrobiłoby się nie tylko luźniej, lecz także szybciej i bezpieczniej. Mam nawet pomysł, jak się ich pozbyć. Wszystkich bez wyjątku należy wysłać na „testy” za Odrę. Po jednym dniu spędzonym na niemieckich autostradach w pełni zdrowia fizycznego i psychicznego wrócą tylko ci, w żyłach których płynie choćby parę kropel benzyny. Reszcie pozostanie powrót na lawetach, albo ubieganie się o ekstradycję.