Podobno Leśmian pytany dlaczego zawsze pisze o wiośnie, miłości, przyrodzie, a nigdy nie sławi bohaterstwa i nie wychwala budowy Gdyni powiedział, że od takich drobiazgów to on ma Piłsudskiego.
Ze zbliżonych powodów nie pisałem o chciwości banków i ich wkładzie w światowy kryzys (od takich drobiazgów to ja mam Waldemara Pawlaka). Postanowiłem jednak zmienić tę zasadę, bo kolejny raz sprawy ułożyły się w następującą sekwencję. Najpierw miała miejsce lawina czarnych prognoz opracowanych przez analityków bankowych, a w chwilę później nastąpił spekulacyjny atak osłabiający złotego. I wprawdzie nie wyciągam z tego najdalej idących wniosków, że banki świadomie przygotowywały grunt pod deprecjację złotówki. Wystarczyć mogą podejrzenia słabsze: banki wierzyły w dalsze słabnięcie gospodarki i postępując zgodnie z tym przekonaniem zaczęły wyprzedawać złotówki. Możliwe jest także, że kilku inwestorów zareagowało nerwowo na złe prognozy, a banki dołączyły do fali wyprzedaży. Faktem jest – po prostu – koincyndencja czasowa, która czyni hipotezę samospełniającej prognozy prawdopodobną.
I tu dochodzimy do kluczowej kwestii. Takiej mianowicie, że podmioty, które uczestniczą w grze rynkowej podają do publicznej wiadomości analizy, które na przebieg owej gry mogą mieć wpływ. Argument, że muszą tak postępować, aby przekazywać informacje swoim klientom nie jest dobry, bo do tego nie potrzeba zwoływać konferencji i przekazywać swoich prognoz mediom, gdyż wystarczyłby wewnętrzny biuletyn rozsyłany klientom za pomocą internetu.
Sprawa ta nie jest kwestią tylko polską, bo znalazła swoje odbicie także w niedawnym szczycie G20, którego uczestnicy zastanawiali się nad możliwością oddziaływania na rynek ocen instytucji ratingowych. Czy wynikną z tego jakieś ograniczające regulacje – zobaczymy. Póki ich jednak nie ma trzeba wszystkim i zawsze przypominać, że jeżeli analityk banku X przepowiada, że jakiś wskaźnik spadnie, nie oznacza to, iż on spadnie, a jedynie to, że analityk banku X przepowiada. Świadomość tego faktu może bardzo nam pomóc. Zwłaszcza, że w odwodzie jest jeszcze przypomnienie dwóch prawd: primo, to banki wywołały światowy kryzys finansowy; secundo, żaden z analityków bankowych go nie przepowiedział.
I tu dochodzimy do kluczowej kwestii. Takiej mianowicie, że podmioty, które uczestniczą w grze rynkowej podają do publicznej wiadomości analizy, które na przebieg owej gry mogą mieć wpływ. Argument, że muszą tak postępować, aby przekazywać informacje swoim klientom nie jest dobry, bo do tego nie potrzeba zwoływać konferencji i przekazywać swoich prognoz mediom, gdyż wystarczyłby wewnętrzny biuletyn rozsyłany klientom za pomocą internetu.
Sprawa ta nie jest kwestią tylko polską, bo znalazła swoje odbicie także w niedawnym szczycie G20, którego uczestnicy zastanawiali się nad możliwością oddziaływania na rynek ocen instytucji ratingowych. Czy wynikną z tego jakieś ograniczające regulacje – zobaczymy. Póki ich jednak nie ma trzeba wszystkim i zawsze przypominać, że jeżeli analityk banku X przepowiada, że jakiś wskaźnik spadnie, nie oznacza to, iż on spadnie, a jedynie to, że analityk banku X przepowiada. Świadomość tego faktu może bardzo nam pomóc. Zwłaszcza, że w odwodzie jest jeszcze przypomnienie dwóch prawd: primo, to banki wywołały światowy kryzys finansowy; secundo, żaden z analityków bankowych go nie przepowiedział.