Rozmowa z profesorem Witoldem M. Orłowskim, dyrektorem Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej
- Wprost: Czy kryzys gospodarczy ma jakiś wpływ na program studiów MBA w Polsce?
- Witold M. Orłowski: Nie ma co liczyć na szybkie zmiany, ponieważ nie wiemy jeszcze, jak kryzys się potoczy. Nie został on tak naprawdę zdiagnozowany. Jest trochę za wcześnie, by zmieniać podręczniki ekonomii. Natomiast nie ma wątpliwości, że to, co się dzieje, w jakimś stopniu wpłynie na naszą wiedzę ekonomiczną, wiedzę o zarządzaniu i oczywiście na programy MBA. W tej chwili to, co jest jasne i co jest już wprowadzane do programów, przynajmniej na naszej uczelni, to są takie zmiany trochę ad hoc. Oczywiście w przypadku wykładów z ekonomii, międzynarodowej ekonomii, czy ekonomii finansowej nie sposób nie odnieść się do problemów, które się pojawiły. Zresztą na studiach MBA staramy się uczyć w sposób bardzo bliski praktyce. Kryzys został oczywiście do zajęć wprowadzony, w tym sensie, że nie uczy się tylko na podstawie podręczników, ale również praktyki. Nie są to jednak jakieś zmiany zasadnicze.
- Jak dostosować program nauczania do zmieniających się potrzeb rynku?
- Trzeba podkreślić, że w obecnym kryzysie kładzie się bardzo duży nacisk na wątek etyczno-moralny. To jeden z ważniejszych problemów, choć nie został jeszcze dokładnie zdiagnozowany. Sprawa dotyczy odpowiedzialności menedżerów, zwłaszcza zarządzających finansami, ale nie tylko, za to, co się dzieje. W związku z tym zwiększamy liczbę zajęć dotyczących etyki w biznesie. Oczywiście bardzo możliwe, że skutkiem kryzysu, może nie w Polsce, ale na świecie, będzie głęboka zmiana jeżeli chodzi o program kształcenia ekonomistów, również studentów MBA. Ale dziś nie jest jeszcze łatwo stwierdzić, co tak naprawdę się zmieni.
- Czy w USA, gdzie kryzys gospodarczy jest mocniej odczuwalny, szkoły MBA postępują bardziej zdecydowanie?
- Programy MBA istotnie się zmieniają. Nie są to jednak takie zmiany, o których można powiedzieć, że zostaną w programie na stałe. Na pewno istotne jest zwiększenie uwagi poświęconej odpowiedzialności społecznej biznesu i etyce w biznesie. Natomiast jeśli chodzi o finanse, zobaczymy, co tak naprawdę się stanie. Jest jeszcze za wcześnie.
- Jak zatem powinni działać menedżerowie w dobie kryzysu?
- W Polskich firmach wzrasta świadomość, że przed nami są ciężkie czasy, ale rzadko kiedy przekłada się ona na konkretne decyzje. Dojrzewa powoli świadomość, że te decyzje trzeba będzie podejmować. To są sprawy wiążące się z rzeczami nieprzyjemnymi. W warunkach recesji, bądź silnego spowolnienia firmy starają się unikać nadmiernego zadłużenia, obniżają koszty, wycofują się z inwestycji i zapominają na jakiś czas o planach rozwoju. Od lat tak było. My w programach MBA uczymy działania w warunkach ekspansji, i w warunkach, kiedy trzeba ciąć koszty. Inną kwestią jest to, czy w Polsce działania firm będą się opierać na zasadach bardziej cywilizowanych, takich, które występują w rozwiniętych gospodarkach rynkowych, czy też takich na „dzikich" zasadach, które masowo stosowano w polskich firmach kilka lat temu, w czasie spowolnienia gospodarczego.
- Co się zmieniło w sposobie myślenia polskich menedżerów?
- Sześć lat temu firmy bez cienia wahania zwalniały ludzi, nie przejmując się tym, czy za trzy lata nie będzie trzeba ich na nowo zatrudnić. Dziś już widać, że menedżerowie wielu firm myślą inaczej. Zobaczymy, czy nie będą zmuszeni do bardziej radykalnych działań. Ale póki co, wyraźnie widać, jak wzrosła świadomość tego, że w ludzi się inwestuje. Łatwo jest ludzi zwolnić, ale wtedy ta inwestycja przepada. Warto podejść do sprawy bardziej biznesowo i zadać sobie pytanie - czy w momencie, kiedy już się zainwestowało w tych ludzi, kiedy oni stanowią pewien kapitał firmy, czy nie należy zrobić każdego wysiłku, aby jak najbardziej ochronić ten kapitał w okresie recesji. A nie zaczynać od zwalniania przy założeniu, że jak wróci wzrost, to się bez kłopotów ludzi znajdzie. To są pewne lekcje, których polski biznes się nauczył. W 2002 roku wydawało się, że cóż to za problem zwolnić ludzi – za kilka lat i tak będzie stała kolejka, tych, których się zwolniło. Firmy tymczasem nauczyły się, że wcale tak być nie musi.
- Jak powinien zareagować szef, jeżeli nie chce zwolnić pracownika, ale sytuacja rynkowa zmusza go do cięcia kosztów?
- Wybiera się bardziej elastyczne formy zatrudnienia. Zamiast zwalniania pracowników, na przykład – skracanie czasu pracy i zmniejszanie wynagrodzeń. Czasem, jeśli nie ma wyjścia, lepiej jest ciąć pensje niż zwalniać. Wiadomo, że nikomu to się nie podoba, ale właśnie dojrzała gospodarka, której w Polsce pewnie jeszcze nie ma, charakteryzuje się tym, że pracodawcy i pracownicy potrafią znaleźć wspólny interes. Jest to podążanie w stronę mądrzejszego biznesu, który zdaje sobie sprawę z pewnych długookresowych fundamentów. My już dziesięć lat temu swoim studentom powtarzaliśmy, że ludzie są majątkiem firmy. Bo tak się mówiło wszędzie na świecie. Widać jednak było po działaniach firm, że one w taki sposób nie rozumowały. Czyli polityczna poprawność poszła do kosza i w wielu firmach było po prostu masowe zwalnianie. To są rzeczy, których się uczymy. W ogóle kryzysy są po to, żeby uczyć się przede wszystkim na swoich własnych błędach i błędach przeszłości. Mam wrażenie, że teraz firmy w wielu dziedzinach będą umiały się dostosować w sposób, który najmniej szkody wyrządza ich długookresowym fundamentom wzrostu. To dotyczy oczywiście nie tylko zarządzania ludźmi, ale też finansami, inwestycjami, majątkiem. Restrukturyzacje są oczywiście niezbędne, ale cała sztuka restrukturyzacji polega na tym, aby przeprowadzić ją w taki sposób, który nie zaszkodzi podstawom rozwoju firmy i spowoduje, że kiedy sytuacja się poprawi, firma będzie mocniejsza, a nie wpadnie w nowe kłopoty.
- Na czym polega zarządzanie kryzysem w firmie?
- Firmy polskie muszą zrozumieć, być może już to rozumieją, że okres recesji, spowolnienia to jest normalny okres w biznesie. Nie jest tak, że w tym czasie zapomina się o wszystkich podstawach wzrostu firmy, podstawach rozwoju, zamyka się wszystko na kłódkę i się działa na zasadzie ratunkowej. Czasem oczywiście trzeba tak postępować. Natomiast generalnie okres spowolnienia jest czasem, który bardzo dobrze służy porządkowaniu podstaw firmy. Takim bardzo klasycznym przykładem są koszty. W momencie, kiedy jest długi okres wzrostu gospodarczego, firmy ponoszą coraz większe koszty do czasu, kiedy pojawia się presja w postaci recesji bądź spowolnienia. Do tego momentu nikt nie zadaje sobie pytania o sensowność kosztów. Potem, w czasie recesji następuje cięcie i wtedy się okazuje, że na przykład koszty wzrosły o 30 proc. bez żadnego fundamentalnego powodu. Tylko dlatego, że były pieniądze, łatwo zwiększało się wydatki.
- Z czego najłatwiej zrezygnować?
- Należy ciąć koszty, które są rzeczywiście „tłuszczem". W okresie wzrostu gospodarczego łatwo dokonuje się wydatków. Mogą być miłe, ułatwiają życie, może nawet usprawniają funkcjonowanie firmy, tyle że i bez nich firma by sobie bardzo dobrze poradziła. Klasycznym przykładem jest darmowa kawa dla pracowników. Oczywiście, że to jest wydatek potrzebny i sympatyczny, ale w ciężkich czasach można sobie zadać pytanie – czy kawa jest podstawą funkcjonowania tej firmy, czy jest to wydatek, który powinno się robić, gdy są na to pieniądze?
- Zrezygnowanie z ekspresu kawy prawdopodobnie wiele nie zmieni, ale na przykład odebranie pieniędzy na paliwo dla pracowników zajmujących się sprzedażą?
- Wszystko zależy od firmy. Może się okazać, że jest to wydatek który przekłada się bezpośrednio na jej szanse rynkowe. Nie może być to ślepe cięcie kosztów. - Ten naturalny proces obrastania w tłuszcz i potem cięcia, to jest właśnie największe zadanie stojące przed menedżerem. Z punktu widzenia firmy, jeśli patrzyć długookresowo, to oczywiście, te okresy diety wychodzą firmie na zdrowie, bo firma jest odchudzona, ale mięśnie pozostawione bez szwanku. W momencie, kiedy sytuacja się poprawia, taka firma jest znacznie bardziej konkurencyjna.
- Czy kryzys wpływa na liczbę zainteresowanych studiami MBA?
- Kryzys nie zmienia poczucia, że studia są potrzebne, co więcej pokazuje zapotrzebowanie na szeroką wiedzę menedżerską. Problemem w takiej sytuacji jest to, że studia są rodzajem inwestycji. A wiadomo, że w okresach recesji z inwestycjami jest krucho. Kryzys w pewnym stopniu odbija się na zainteresowaniu studiami, takimi jak MBA. W tym momencie menedżerowie mają mnóstwo rzeczy na głowie, a firmy w czasach spowolnienia mniej chętnie współfinansują tego typy inwestycje. Studenci wiedzą, że warto studiować MBA, wzbogacać wiedzę i umiejętności, natomiast może być to obiektywnie trudniejsze i z tego punktu widzenia rynek programów MBA, tak jak prawdopodobnie inne rynki w Polsce, również odczuje recesję, ale nie dlatego, że jest niepotrzebny.
- W jakim stopniu kryzys dotyka menedżerów po MBA?
- MBA z reguły studiują ludzie o wysokich kwalifikacjach. W czasach kryzysu obawiają się mniej o utratę pracy niż ludzie o niskich kwalifikacjach. Ich recesja dotyka w znacznie mniejszym stopniu. Choć zawsze istnieje ryzyko. Nawet najlepszy menedżer może się liczyć z tym, że np. jego firma upadnie. To kolejny z czynników, dlaczego ludziom ciężej podejmować decyzję o studiach MBA, w momencie, gdy pewność utrzymania swojej pracy przez najbliższe dwa lata staje się problematyczna. Studenci MBA to z reguły ci, którzy uważają, że mają kwalifikacje, że poradzą sobie na rynku i zazwyczaj mają rację. Oczywiście recesja wpływa też na nastroje naszych studentów, ale myślę, że bardziej ich mobilizuje niż demotywuje.
- Czy porównując amerykańskie, zachodnioeuropejskie i polskie szkoły MBA istnieją wyraźne różnice? Czy decydującym się na studia MBA poleciłby Pan studiowanie w Polsce, czy za granicą?
- Pierwsze pytanie, które bym zadał to – czy przyszłemu słuchaczowi zależy głównie na prestiżu, nazwie uczelni, która będzie na dyplomie, czy na uzyskaniu za dobrą cenę konkretnej wiedzy i umiejętności. Jeśli chodzi o prestiż nazwy, to nie ma wątpliwości, że jeszcze minie wiele lat zanim, nie tylko polskie, ale też zachodnioeuropejskie uczelnie czy szkoły biznesu będą w stanie konkurować z amerykańskimi. Wyjątkiem jest London Business School i niektóre szkoły francuskie, ale to wyjątek potwierdzający regułę. W większości przypadków europejskie szkoły z trudem konkurują prestiżem z czołówką amerykańską. Jeśli ktoś dla swojej kariery chce mieć najbardziej prestiżowy dyplom MBA, to nie ma wątpliwości, że musi wyjechać i to raczej za ocean. Polskie szkoły z trudem wchodzą dopiero do europejskich lig i to też raczej na odległych miejscach. Nasz program już się pojawił w europejskich rankingach.
- Jak Pan ocenia jakość kształcenia na studiach MBA w Polsce?
- Choć nie możemy mówić o wysokim prestiżu, najlepsze programy polskich uczelni są na bardzo solidnym poziomie. Zawsze te światowe będą lepsze, bo nie będziemy w stanie przyciągnąć do naszego kraju takich sław, jakie są w stanie ściągnąć czołowe amerykańskie szkoły. Najlepsze polskie uczelnie MBA proponują przyzwoity poziom, przy kosztach znacznie niższych niż na świecie.
- Kto może studiować MBA? Czy odpowiednie wykształcenie menedżerskie wystarczy bez doświadczenia w zawodzie?
- Taka sytuacja jest najtrudniejsza. Komuś, kto ma ciekawe doświadczenia, a nie ma spełnionych formalnych wymogów edukacyjnych jest łatwiej niż w drugim przypadku. Te programy układane są w taki sposób, że zakładają doświadczenie studenta. Studia MBA są po to, żeby wykorzystując doświadczenie i systematyzując wiedzę, rozwijać pewne umiejętności. Zakładamy, że po to są te wysokie bariery dla kandydatów. Profesor planując zajęcia zakłada, że mamy do czynienia z ludźmi „wtajemniczonymi", co się przekłada na ich zdolności do szybkiego uczenia się, do skrótowego myślenia, przyswajania, owocnej współpracy z innymi. W tym momencie dopuszczenie do programu kogoś, kto nie miałby odpowiedniego doświadczenia i kwalifikacji mija się z celem.
- Jakie doświadczenie jest najbardziej pożądane?
- Doświadczenie na stanowisku kierowniczym jest tym kluczowym elementem w biznesie. Czasem oczywiście mogą być wyjątkowo ciekawe doświadczenia z nietypowej ścieżki kariery, ale te przypadki są rozpatrywane indywidualnie. Jeżeli kogoś bez tego typu kwalifikacji dopuściło się do MBA, to robi się krzywdę tej osobie, która sobie prawdopodobnie nie poradzi, ale też innym studentom. Nie tak są konstruowane programy MBA. Powstały one właśnie dla ludzi z doświadczeniem, niekoniecznie czysto biznesowym. Pierwsze programy pojawiły się w USA, jako pomysł wykształcenia uzupełniającego dla inżynierów, którzy posiadali lata doświadczeń i wiedzę, jak firma funkcjonuje, natomiast nie mieli usystematyzowanych podstaw zarządzania. Dziś oczywiście jest już trochę inaczej, ale idea pozostała.
- Idealny kandydat na studia MBA to...
- To taki, który ma 5-6 lat doświadczeń menedżerskich, wie jak funkcjonuje firma i biznes, natomiast nie ma usystematyzowanej wiedzy. Taki kandydat chce zdobyć najwyższej klasy umiejętności i wiedzę, nie tylko czysto akademicką, ale też tak zwane miękkie umiejętności – zarządzanie, przywództwo, negocjacje, czy stosowanie etyki w biznesie. Programy są stworzone z myślą, jakiego typu umiejętności są potrzebne idealnemu menadżerowi.
- W przypadku coraz większej liczby studiów MBA, musi być w nich coś, co przekona słuchacza? Czym programy MBA różnią się od siebie?
- Programy nie różnią się bardzo zawartością, ale jakością. Zajęcia są tym lepsze, im lepsi są wykładający, gdyż profesorowie nie są sobie równi. Programy MBA mają to do siebie, że nie są w żaden sposób regulowane przez państwo, nazwa nie jest zastrzeżona, co znaczy dokładnie tyle, że program MBA może uruchomić każdy. Tak ten rynek wygląda wszędzie na świecie. Ponieważ nikt nie kontroluje jakości i zawartości programów, uczestnicy rynku sami starają się je rozróżnić. Stąd właśnie wynika popularność rankingów MBA. Nie znaczy, że kierować się trzeba tylko rankingiem, ale rankingi, porównania, zestawienia, to jedyny sposób zbadania jakości. Każdy program jest w pewnym sensie autorski, ale podstawowe bloki zajęć będą takie same. Natomiast to, co różni programy MBA to jest przede wszystkim jakość.
Rozmawiała: Anna Buczek
- Witold M. Orłowski: Nie ma co liczyć na szybkie zmiany, ponieważ nie wiemy jeszcze, jak kryzys się potoczy. Nie został on tak naprawdę zdiagnozowany. Jest trochę za wcześnie, by zmieniać podręczniki ekonomii. Natomiast nie ma wątpliwości, że to, co się dzieje, w jakimś stopniu wpłynie na naszą wiedzę ekonomiczną, wiedzę o zarządzaniu i oczywiście na programy MBA. W tej chwili to, co jest jasne i co jest już wprowadzane do programów, przynajmniej na naszej uczelni, to są takie zmiany trochę ad hoc. Oczywiście w przypadku wykładów z ekonomii, międzynarodowej ekonomii, czy ekonomii finansowej nie sposób nie odnieść się do problemów, które się pojawiły. Zresztą na studiach MBA staramy się uczyć w sposób bardzo bliski praktyce. Kryzys został oczywiście do zajęć wprowadzony, w tym sensie, że nie uczy się tylko na podstawie podręczników, ale również praktyki. Nie są to jednak jakieś zmiany zasadnicze.
- Jak dostosować program nauczania do zmieniających się potrzeb rynku?
- Trzeba podkreślić, że w obecnym kryzysie kładzie się bardzo duży nacisk na wątek etyczno-moralny. To jeden z ważniejszych problemów, choć nie został jeszcze dokładnie zdiagnozowany. Sprawa dotyczy odpowiedzialności menedżerów, zwłaszcza zarządzających finansami, ale nie tylko, za to, co się dzieje. W związku z tym zwiększamy liczbę zajęć dotyczących etyki w biznesie. Oczywiście bardzo możliwe, że skutkiem kryzysu, może nie w Polsce, ale na świecie, będzie głęboka zmiana jeżeli chodzi o program kształcenia ekonomistów, również studentów MBA. Ale dziś nie jest jeszcze łatwo stwierdzić, co tak naprawdę się zmieni.
- Czy w USA, gdzie kryzys gospodarczy jest mocniej odczuwalny, szkoły MBA postępują bardziej zdecydowanie?
- Programy MBA istotnie się zmieniają. Nie są to jednak takie zmiany, o których można powiedzieć, że zostaną w programie na stałe. Na pewno istotne jest zwiększenie uwagi poświęconej odpowiedzialności społecznej biznesu i etyce w biznesie. Natomiast jeśli chodzi o finanse, zobaczymy, co tak naprawdę się stanie. Jest jeszcze za wcześnie.
- Jak zatem powinni działać menedżerowie w dobie kryzysu?
- W Polskich firmach wzrasta świadomość, że przed nami są ciężkie czasy, ale rzadko kiedy przekłada się ona na konkretne decyzje. Dojrzewa powoli świadomość, że te decyzje trzeba będzie podejmować. To są sprawy wiążące się z rzeczami nieprzyjemnymi. W warunkach recesji, bądź silnego spowolnienia firmy starają się unikać nadmiernego zadłużenia, obniżają koszty, wycofują się z inwestycji i zapominają na jakiś czas o planach rozwoju. Od lat tak było. My w programach MBA uczymy działania w warunkach ekspansji, i w warunkach, kiedy trzeba ciąć koszty. Inną kwestią jest to, czy w Polsce działania firm będą się opierać na zasadach bardziej cywilizowanych, takich, które występują w rozwiniętych gospodarkach rynkowych, czy też takich na „dzikich" zasadach, które masowo stosowano w polskich firmach kilka lat temu, w czasie spowolnienia gospodarczego.
- Co się zmieniło w sposobie myślenia polskich menedżerów?
- Sześć lat temu firmy bez cienia wahania zwalniały ludzi, nie przejmując się tym, czy za trzy lata nie będzie trzeba ich na nowo zatrudnić. Dziś już widać, że menedżerowie wielu firm myślą inaczej. Zobaczymy, czy nie będą zmuszeni do bardziej radykalnych działań. Ale póki co, wyraźnie widać, jak wzrosła świadomość tego, że w ludzi się inwestuje. Łatwo jest ludzi zwolnić, ale wtedy ta inwestycja przepada. Warto podejść do sprawy bardziej biznesowo i zadać sobie pytanie - czy w momencie, kiedy już się zainwestowało w tych ludzi, kiedy oni stanowią pewien kapitał firmy, czy nie należy zrobić każdego wysiłku, aby jak najbardziej ochronić ten kapitał w okresie recesji. A nie zaczynać od zwalniania przy założeniu, że jak wróci wzrost, to się bez kłopotów ludzi znajdzie. To są pewne lekcje, których polski biznes się nauczył. W 2002 roku wydawało się, że cóż to za problem zwolnić ludzi – za kilka lat i tak będzie stała kolejka, tych, których się zwolniło. Firmy tymczasem nauczyły się, że wcale tak być nie musi.
- Jak powinien zareagować szef, jeżeli nie chce zwolnić pracownika, ale sytuacja rynkowa zmusza go do cięcia kosztów?
- Wybiera się bardziej elastyczne formy zatrudnienia. Zamiast zwalniania pracowników, na przykład – skracanie czasu pracy i zmniejszanie wynagrodzeń. Czasem, jeśli nie ma wyjścia, lepiej jest ciąć pensje niż zwalniać. Wiadomo, że nikomu to się nie podoba, ale właśnie dojrzała gospodarka, której w Polsce pewnie jeszcze nie ma, charakteryzuje się tym, że pracodawcy i pracownicy potrafią znaleźć wspólny interes. Jest to podążanie w stronę mądrzejszego biznesu, który zdaje sobie sprawę z pewnych długookresowych fundamentów. My już dziesięć lat temu swoim studentom powtarzaliśmy, że ludzie są majątkiem firmy. Bo tak się mówiło wszędzie na świecie. Widać jednak było po działaniach firm, że one w taki sposób nie rozumowały. Czyli polityczna poprawność poszła do kosza i w wielu firmach było po prostu masowe zwalnianie. To są rzeczy, których się uczymy. W ogóle kryzysy są po to, żeby uczyć się przede wszystkim na swoich własnych błędach i błędach przeszłości. Mam wrażenie, że teraz firmy w wielu dziedzinach będą umiały się dostosować w sposób, który najmniej szkody wyrządza ich długookresowym fundamentom wzrostu. To dotyczy oczywiście nie tylko zarządzania ludźmi, ale też finansami, inwestycjami, majątkiem. Restrukturyzacje są oczywiście niezbędne, ale cała sztuka restrukturyzacji polega na tym, aby przeprowadzić ją w taki sposób, który nie zaszkodzi podstawom rozwoju firmy i spowoduje, że kiedy sytuacja się poprawi, firma będzie mocniejsza, a nie wpadnie w nowe kłopoty.
- Na czym polega zarządzanie kryzysem w firmie?
- Firmy polskie muszą zrozumieć, być może już to rozumieją, że okres recesji, spowolnienia to jest normalny okres w biznesie. Nie jest tak, że w tym czasie zapomina się o wszystkich podstawach wzrostu firmy, podstawach rozwoju, zamyka się wszystko na kłódkę i się działa na zasadzie ratunkowej. Czasem oczywiście trzeba tak postępować. Natomiast generalnie okres spowolnienia jest czasem, który bardzo dobrze służy porządkowaniu podstaw firmy. Takim bardzo klasycznym przykładem są koszty. W momencie, kiedy jest długi okres wzrostu gospodarczego, firmy ponoszą coraz większe koszty do czasu, kiedy pojawia się presja w postaci recesji bądź spowolnienia. Do tego momentu nikt nie zadaje sobie pytania o sensowność kosztów. Potem, w czasie recesji następuje cięcie i wtedy się okazuje, że na przykład koszty wzrosły o 30 proc. bez żadnego fundamentalnego powodu. Tylko dlatego, że były pieniądze, łatwo zwiększało się wydatki.
- Z czego najłatwiej zrezygnować?
- Należy ciąć koszty, które są rzeczywiście „tłuszczem". W okresie wzrostu gospodarczego łatwo dokonuje się wydatków. Mogą być miłe, ułatwiają życie, może nawet usprawniają funkcjonowanie firmy, tyle że i bez nich firma by sobie bardzo dobrze poradziła. Klasycznym przykładem jest darmowa kawa dla pracowników. Oczywiście, że to jest wydatek potrzebny i sympatyczny, ale w ciężkich czasach można sobie zadać pytanie – czy kawa jest podstawą funkcjonowania tej firmy, czy jest to wydatek, który powinno się robić, gdy są na to pieniądze?
- Zrezygnowanie z ekspresu kawy prawdopodobnie wiele nie zmieni, ale na przykład odebranie pieniędzy na paliwo dla pracowników zajmujących się sprzedażą?
- Wszystko zależy od firmy. Może się okazać, że jest to wydatek który przekłada się bezpośrednio na jej szanse rynkowe. Nie może być to ślepe cięcie kosztów. - Ten naturalny proces obrastania w tłuszcz i potem cięcia, to jest właśnie największe zadanie stojące przed menedżerem. Z punktu widzenia firmy, jeśli patrzyć długookresowo, to oczywiście, te okresy diety wychodzą firmie na zdrowie, bo firma jest odchudzona, ale mięśnie pozostawione bez szwanku. W momencie, kiedy sytuacja się poprawia, taka firma jest znacznie bardziej konkurencyjna.
- Czy kryzys wpływa na liczbę zainteresowanych studiami MBA?
- Kryzys nie zmienia poczucia, że studia są potrzebne, co więcej pokazuje zapotrzebowanie na szeroką wiedzę menedżerską. Problemem w takiej sytuacji jest to, że studia są rodzajem inwestycji. A wiadomo, że w okresach recesji z inwestycjami jest krucho. Kryzys w pewnym stopniu odbija się na zainteresowaniu studiami, takimi jak MBA. W tym momencie menedżerowie mają mnóstwo rzeczy na głowie, a firmy w czasach spowolnienia mniej chętnie współfinansują tego typy inwestycje. Studenci wiedzą, że warto studiować MBA, wzbogacać wiedzę i umiejętności, natomiast może być to obiektywnie trudniejsze i z tego punktu widzenia rynek programów MBA, tak jak prawdopodobnie inne rynki w Polsce, również odczuje recesję, ale nie dlatego, że jest niepotrzebny.
- W jakim stopniu kryzys dotyka menedżerów po MBA?
- MBA z reguły studiują ludzie o wysokich kwalifikacjach. W czasach kryzysu obawiają się mniej o utratę pracy niż ludzie o niskich kwalifikacjach. Ich recesja dotyka w znacznie mniejszym stopniu. Choć zawsze istnieje ryzyko. Nawet najlepszy menedżer może się liczyć z tym, że np. jego firma upadnie. To kolejny z czynników, dlaczego ludziom ciężej podejmować decyzję o studiach MBA, w momencie, gdy pewność utrzymania swojej pracy przez najbliższe dwa lata staje się problematyczna. Studenci MBA to z reguły ci, którzy uważają, że mają kwalifikacje, że poradzą sobie na rynku i zazwyczaj mają rację. Oczywiście recesja wpływa też na nastroje naszych studentów, ale myślę, że bardziej ich mobilizuje niż demotywuje.
- Czy porównując amerykańskie, zachodnioeuropejskie i polskie szkoły MBA istnieją wyraźne różnice? Czy decydującym się na studia MBA poleciłby Pan studiowanie w Polsce, czy za granicą?
- Pierwsze pytanie, które bym zadał to – czy przyszłemu słuchaczowi zależy głównie na prestiżu, nazwie uczelni, która będzie na dyplomie, czy na uzyskaniu za dobrą cenę konkretnej wiedzy i umiejętności. Jeśli chodzi o prestiż nazwy, to nie ma wątpliwości, że jeszcze minie wiele lat zanim, nie tylko polskie, ale też zachodnioeuropejskie uczelnie czy szkoły biznesu będą w stanie konkurować z amerykańskimi. Wyjątkiem jest London Business School i niektóre szkoły francuskie, ale to wyjątek potwierdzający regułę. W większości przypadków europejskie szkoły z trudem konkurują prestiżem z czołówką amerykańską. Jeśli ktoś dla swojej kariery chce mieć najbardziej prestiżowy dyplom MBA, to nie ma wątpliwości, że musi wyjechać i to raczej za ocean. Polskie szkoły z trudem wchodzą dopiero do europejskich lig i to też raczej na odległych miejscach. Nasz program już się pojawił w europejskich rankingach.
- Jak Pan ocenia jakość kształcenia na studiach MBA w Polsce?
- Choć nie możemy mówić o wysokim prestiżu, najlepsze programy polskich uczelni są na bardzo solidnym poziomie. Zawsze te światowe będą lepsze, bo nie będziemy w stanie przyciągnąć do naszego kraju takich sław, jakie są w stanie ściągnąć czołowe amerykańskie szkoły. Najlepsze polskie uczelnie MBA proponują przyzwoity poziom, przy kosztach znacznie niższych niż na świecie.
- Kto może studiować MBA? Czy odpowiednie wykształcenie menedżerskie wystarczy bez doświadczenia w zawodzie?
- Taka sytuacja jest najtrudniejsza. Komuś, kto ma ciekawe doświadczenia, a nie ma spełnionych formalnych wymogów edukacyjnych jest łatwiej niż w drugim przypadku. Te programy układane są w taki sposób, że zakładają doświadczenie studenta. Studia MBA są po to, żeby wykorzystując doświadczenie i systematyzując wiedzę, rozwijać pewne umiejętności. Zakładamy, że po to są te wysokie bariery dla kandydatów. Profesor planując zajęcia zakłada, że mamy do czynienia z ludźmi „wtajemniczonymi", co się przekłada na ich zdolności do szybkiego uczenia się, do skrótowego myślenia, przyswajania, owocnej współpracy z innymi. W tym momencie dopuszczenie do programu kogoś, kto nie miałby odpowiedniego doświadczenia i kwalifikacji mija się z celem.
- Jakie doświadczenie jest najbardziej pożądane?
- Doświadczenie na stanowisku kierowniczym jest tym kluczowym elementem w biznesie. Czasem oczywiście mogą być wyjątkowo ciekawe doświadczenia z nietypowej ścieżki kariery, ale te przypadki są rozpatrywane indywidualnie. Jeżeli kogoś bez tego typu kwalifikacji dopuściło się do MBA, to robi się krzywdę tej osobie, która sobie prawdopodobnie nie poradzi, ale też innym studentom. Nie tak są konstruowane programy MBA. Powstały one właśnie dla ludzi z doświadczeniem, niekoniecznie czysto biznesowym. Pierwsze programy pojawiły się w USA, jako pomysł wykształcenia uzupełniającego dla inżynierów, którzy posiadali lata doświadczeń i wiedzę, jak firma funkcjonuje, natomiast nie mieli usystematyzowanych podstaw zarządzania. Dziś oczywiście jest już trochę inaczej, ale idea pozostała.
- Idealny kandydat na studia MBA to...
- To taki, który ma 5-6 lat doświadczeń menedżerskich, wie jak funkcjonuje firma i biznes, natomiast nie ma usystematyzowanej wiedzy. Taki kandydat chce zdobyć najwyższej klasy umiejętności i wiedzę, nie tylko czysto akademicką, ale też tak zwane miękkie umiejętności – zarządzanie, przywództwo, negocjacje, czy stosowanie etyki w biznesie. Programy są stworzone z myślą, jakiego typu umiejętności są potrzebne idealnemu menadżerowi.
- W przypadku coraz większej liczby studiów MBA, musi być w nich coś, co przekona słuchacza? Czym programy MBA różnią się od siebie?
- Programy nie różnią się bardzo zawartością, ale jakością. Zajęcia są tym lepsze, im lepsi są wykładający, gdyż profesorowie nie są sobie równi. Programy MBA mają to do siebie, że nie są w żaden sposób regulowane przez państwo, nazwa nie jest zastrzeżona, co znaczy dokładnie tyle, że program MBA może uruchomić każdy. Tak ten rynek wygląda wszędzie na świecie. Ponieważ nikt nie kontroluje jakości i zawartości programów, uczestnicy rynku sami starają się je rozróżnić. Stąd właśnie wynika popularność rankingów MBA. Nie znaczy, że kierować się trzeba tylko rankingiem, ale rankingi, porównania, zestawienia, to jedyny sposób zbadania jakości. Każdy program jest w pewnym sensie autorski, ale podstawowe bloki zajęć będą takie same. Natomiast to, co różni programy MBA to jest przede wszystkim jakość.
Rozmawiała: Anna Buczek