Proces za odwiezienie radiowozem urzędnika MSWiA - na finiszu

Proces za odwiezienie radiowozem urzędnika MSWiA - na finiszu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prawdopodobnie na początku listopada zakończy się głośny proces b. wysokiego rangą urzędnika MSWiA Tomasza Serafina i b. szefa stołecznego komisariatu kolejowego Waldemara P., oskarżonych o przekroczenie uprawnień.

W poniedziałek zeznawali koledzy policjantów, którzy zginęli w wypadku samochodowym tuż po odwiezieniu Serafina do domu, do Siedlec.

Rozprawa została odroczona do 5 listopada. Wtedy ma zostać przesłuchany ostatni świadek - o ile sąd zdoła ustalić jego miejsce zamieszkania. Później planowane jest rozpoczęcie mów końcowych.

Serafinowi i Waldemarowi P. grozi do trzech lat więzienia, obaj nie przyznają się do winy.

Do tragedii doszło 2 grudnia 2006 r. Radiowóz, którym sierżant Justyna Zawadka i mł. aspirant Tomasz Twardo wracali z Siedlec, wpadł do rozlewiska. Później okazało się, że na niezgodne z przepisami polecenie ówczesnego komendanta komisariatu kolejowego odwozili Serafina do domu w Siedlcach, gdy ten spóźnił się na pociąg.

W poniedziałek zeznawało w sumie czterech świadków. Wśród nich był bezpośredni przełożony policjantów, który na polecenie szefa komisariatu kolejowego wysłał ich z Serafinem do Siedlec.

Podkreślał on, że gdy przyszedł na swoją zmianę, Serafin był już w  komisariacie. Dowiedział się wtedy, że ma wybrać dwóch policjantów, którzy pojadą z urzędnikiem do Siedlec. Ponieważ zadanie - jak mówił - było "nieskomplikowane" wybrał doświadczonego policjanta i niedoświadczoną policjantkę.

Mówił również, że po ok. 3-4 godzinach nieobecności funkcjonariuszy zadzwonił do dyżurnego z pytaniem, czy kontaktowali się z nim i czy wszystko jest w  porządku. Gdy nie można było się do nich dodzwonić, zaczęto poszukiwanie.

"Skontaktowałem się z innymi jednostkami z pytaniem, czy nie mają informacji o wypadku policyjnego radiowozu" - dodał.

Sąd odczytał też wcześniejsze zeznania świadka, w czasie których opisywał Twardo i Zawadkę jako dobrych, zdyscyplinowanych i ceniących swoją pracę policjantów.

Przed sądem zeznawał też pracownik cywilny komisariatu odpowiedzialny m.in. za radiowozy. Zapewniał on, że nie przypomina sobie, by w tym okresie którykolwiek z policjantów zgłaszał jakieś zastrzeżenia do stanu aut. Na  poprzednich rozprawach żona Twardo mówiła m.in., że samochody te były w bardzo złym stanie i że mąż wielokrotnie skarżył się jej na kłopoty ze skrzynią biegów.

Świadek powiedział też, że dobrze znał Serafina (był on policjantem, oddelegowanym do pracy w MSWiA), ale nie przypomina sobie sytuacji, by był on wcześniej odwożony przez funkcjonariuszy do domu.

Zaginionych policjantów poszukiwano w całym kraju ponad trzy doby. Ówczesny wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn wyznaczył nagrodę dla osób, dzięki którym Zawadkę i Twardo udałoby się odnaleźć. Po wypadku Serafin podał się do dymisji -  Dorn ją przyjął. Zwolniono go też z policji.

Obrońcy oskarżonych chcieli umorzenia sprawy. Sąd uznał ten wniosek za  przedwczesny, bo argumenty obrony powinny być zbadane podczas procesu. Adwokaci uważali, że ich klienci nie powinni odpowiadać karnie, a jedynie -  dyscyplinarnie.

ND, PAP