Wczorajsza okupacja Ministerstwa Pracy nie obnażyła wad polskiego sytemu emerytalnego lecz pokazała słabość tego systemu jako całości.
Niezależnie od tego czy rząd zainterweniuje czy też nie – każde rozwiązanie będzie złe. Wyjście jest tylko jedno: sprywatyzować system emerytalny i pozwolić, aby ludzie decydowali o swoich pieniądzach, a nie państwo.
Odwiedzając kraje Europy Zachodniej, wielokrotnie spotykałem emerytów z Niemiec i Francji, którzy jesień swojego życia spędzają na podróżach. Emerytów z Polski jest jak na lekarstwo. Dlaczego? Bo Polak, odprowadzając składki, utrzymuje 42,5 tysiąca pracowników ZUS, których miesięczne pensje wynoszą ok. 123 mln zł. ZUS jako instytucja państwowa nie musi się zastanawiać nad tym w jaki sposób wydaje pieniądze i nie musi się kłopotać tym, że nie jest rentowny. Jak zbankrutuje, albo źle zainwestuje – państwo (czyli my wszyscy) dopłacimy. I koło się zamyka. A Polski emeryt może liczyć na skromne 1200 złotych emerytury
W Zachodniej Europie po wojnie funkcjonował system najlepszy z możliwych: państwo udzielało gwarancji pięciu prywatnym funduszom emerytalnym, każdy obywatel wybierał jeden fundusz i przez tyle lat ile chciał odprowadzał składki w takiej wysokości, jakiej uznał za stosowne. Na emeryturę przechodził kiedy uznał za stosowne (jeden po 20 latach pracy, inny po 45) i otrzymywał świadczenie zależne od tego jak dużo płacił i przez ile lat. Fundusz zaś – jako firma prywatna – musiał dbać o to, by przynosić zyski, dlatego menadżerowie inwestowali prywatne pieniądze przyszłych emerytów w akcje, w budownictwo mieszkaniowe, w nowe gałęzie przemysłu. Po latach pieniądze zwracały się z dużym zyskiem i stanowiły emeryturę dla ludzi.
I to jest jedyna recepta: rozwiązać natychmiast ZUS, udzielić gwarancji państwowym funduszom i niech każdy Polak sam się troszczy o swoją emeryturę. Oczywiście trzeba utrzymywać aktualnych emerytów. Ale to i tak jest znacznie tańsze i znacznie bardziej sensowne niż system obecny. Jeśli się nie wprowadzi zmian systemowych to protesty będą się nasilać, a rozwiązania dobrego nie będzie.
Odwiedzając kraje Europy Zachodniej, wielokrotnie spotykałem emerytów z Niemiec i Francji, którzy jesień swojego życia spędzają na podróżach. Emerytów z Polski jest jak na lekarstwo. Dlaczego? Bo Polak, odprowadzając składki, utrzymuje 42,5 tysiąca pracowników ZUS, których miesięczne pensje wynoszą ok. 123 mln zł. ZUS jako instytucja państwowa nie musi się zastanawiać nad tym w jaki sposób wydaje pieniądze i nie musi się kłopotać tym, że nie jest rentowny. Jak zbankrutuje, albo źle zainwestuje – państwo (czyli my wszyscy) dopłacimy. I koło się zamyka. A Polski emeryt może liczyć na skromne 1200 złotych emerytury
W Zachodniej Europie po wojnie funkcjonował system najlepszy z możliwych: państwo udzielało gwarancji pięciu prywatnym funduszom emerytalnym, każdy obywatel wybierał jeden fundusz i przez tyle lat ile chciał odprowadzał składki w takiej wysokości, jakiej uznał za stosowne. Na emeryturę przechodził kiedy uznał za stosowne (jeden po 20 latach pracy, inny po 45) i otrzymywał świadczenie zależne od tego jak dużo płacił i przez ile lat. Fundusz zaś – jako firma prywatna – musiał dbać o to, by przynosić zyski, dlatego menadżerowie inwestowali prywatne pieniądze przyszłych emerytów w akcje, w budownictwo mieszkaniowe, w nowe gałęzie przemysłu. Po latach pieniądze zwracały się z dużym zyskiem i stanowiły emeryturę dla ludzi.
I to jest jedyna recepta: rozwiązać natychmiast ZUS, udzielić gwarancji państwowym funduszom i niech każdy Polak sam się troszczy o swoją emeryturę. Oczywiście trzeba utrzymywać aktualnych emerytów. Ale to i tak jest znacznie tańsze i znacznie bardziej sensowne niż system obecny. Jeśli się nie wprowadzi zmian systemowych to protesty będą się nasilać, a rozwiązania dobrego nie będzie.