Obchody przystąpienia Polski do NATO przebiegają w doskonałej atmosferze. Nikogo ten fakt nie powinien dziwić, zastanawia jednak co innego - bezkrytyczna analiza Sojuszu w przededniu 60. rocznicy jego powstania. Dziesięcioletnia obecność Polski w strukturach Paktu Północnoatlantyckiego to regres, a nie wzrost bezpieczeństwa członków organizacji kolektywnego kierownictwa.
Sekretarz generalny NATO Jaap de Hoop Scheffer na wspólnym spotkaniu z Donaldem Tuskiem w Warszawie przypominał, że jednym z największych osiągnięć Sojuszu ostatnich lat jest trwałe poszerzanie jego granic. Kolejne kraje wchodzące do Paktu mają być kluczem w rozwoju bezpieczeństwa pozostałych członków – powtarzał Donald Tusk. O wadze rozszerzenia rozpisują się także polscy komentatorzy, którzy zapominają, że o sile NATO stanowią siły zbrojne krajów członkowskich. W tym wymiarze nic się nie zmienia – asymetria pomiędzy potencjałem militarnym USA i pozostałymi krajami nie tylko nie zmniejsza się, ale stale pogłębia.
Warto przypomnieć, że wszystkie dotychczasowe misje wojskowe NATO prowadzone były w zasadzie wyłącznie przez siły amerykańskie. W operacji kosowskiej w 1999 r. - pierwszej ofensywnej misji wojskowej NATO – 99% proponowanych celów do ostrzału wychodziło z amerykańskich służb wywiadowczych. Po zamachach w 2001 r przygotowujący się do wojny z Afganistanem prezydent USA powiedział do europejskich partnerów „Thanks, but no thanks", udowadniając, że o polityce organizacji decydują amerykańscy dowódcy. Powód? Zasoby zaawansowanej technologicznie US Army wielokrotnie przekraczały potencjał Niemiec, Holandii czy Włoch. Po co nam organizacja, która nic nam nie daje? – zdawał się mówić George W. Bush. Absolutna supremacja wojsk amerykańskich widoczna jest także w obecnej misji w Afganistanie.
Możemy cieszyć się, że do NATO przystępują kolejne kraje postsowieckie, które podobnie jak Polska, realnie wychodzą ze strefy wpływów rosyjskich. Nie może to jednak stanowić alibi dla chłodnej analizy wartości obronnej Sojuszu. O niej stanowi nie tylko terytorialny zasięg, ale równomierna siła poszczególnych krajów NATO. Z tego punktu widzenia światełkiem w tunelu może być ostatnia decyzja Francji o powrocie do struktur wojskowych Sojuszu. Być może wreszcie rozpoczyna się proces odbudowy siły militarnej europejskich członków NATO.
Warto przypomnieć, że wszystkie dotychczasowe misje wojskowe NATO prowadzone były w zasadzie wyłącznie przez siły amerykańskie. W operacji kosowskiej w 1999 r. - pierwszej ofensywnej misji wojskowej NATO – 99% proponowanych celów do ostrzału wychodziło z amerykańskich służb wywiadowczych. Po zamachach w 2001 r przygotowujący się do wojny z Afganistanem prezydent USA powiedział do europejskich partnerów „Thanks, but no thanks", udowadniając, że o polityce organizacji decydują amerykańscy dowódcy. Powód? Zasoby zaawansowanej technologicznie US Army wielokrotnie przekraczały potencjał Niemiec, Holandii czy Włoch. Po co nam organizacja, która nic nam nie daje? – zdawał się mówić George W. Bush. Absolutna supremacja wojsk amerykańskich widoczna jest także w obecnej misji w Afganistanie.
Możemy cieszyć się, że do NATO przystępują kolejne kraje postsowieckie, które podobnie jak Polska, realnie wychodzą ze strefy wpływów rosyjskich. Nie może to jednak stanowić alibi dla chłodnej analizy wartości obronnej Sojuszu. O niej stanowi nie tylko terytorialny zasięg, ale równomierna siła poszczególnych krajów NATO. Z tego punktu widzenia światełkiem w tunelu może być ostatnia decyzja Francji o powrocie do struktur wojskowych Sojuszu. Być może wreszcie rozpoczyna się proces odbudowy siły militarnej europejskich członków NATO.