"Pluton Delta (w skład którego wchodzili oskarżeni dziś żołnierze) odwalał różne numery, ale nikomu nie przyszło do głowy, że zrobią coś na taką skalę" - mówił st. plut. Wojciech A., który w sierpniu 2007 r. w Afganistanie był dowódcą sekcji snajperów.
"Delta to była grupa oszołomów, zafascynowanych amerykańskimi filmami. Najwięcej strzelali podczas akcji, ale bez efektów; nie zatrzymywali talibów ani nie przejmowali sprzętu. Nosili trupie czaszki i emblematy. Opinię o elitarności plutonu sami stworzyli" - dodał.
Jak ocenił A., mjr Olgierd C. to doskonały dowódca, "poukładany", ceniony przez podwładnych. Jego zdaniem wielu żołnierzy pojechało do Afganistanu wiedząc, że będą pod jego komendą. Pytany przez jednego z obrońców, dlaczego mówił o nim w zeznaniach "Wódz", świadek powiedział: "dowódcą się bywa; jeśli się robi coś z sercem, nie po łebkach, jest się wodzem".
Świadek mówił też, że słyszał od obecnych na miejscu tragedii żołnierzy, że akcja, w wyniku której zginęli cywile, "wyglądała jak strzelanie na strzelnicy". "Wersja o talibach była nieprawdopodobna" - uznał. St. plutonowy powiedział również, że słyszał w bazie jak jeden z oskarżonych, st. szer. Damian Ligocki zwany "Ligo", już po tragedii opowiadał, że "strzelił do kobiety, ta się przewróciła, więc poprawił".
St. plut. Wojciech A. pytany czy słyszał o wadliwości amunicji do moździerza LM 60 D, wyraził przekonanie, że "granaty to nie broń precyzyjna; musi jedynie razić odłamkami". Jak dodał, balistyka zmienia się w zależności od wysokości. Kilku świadków potwierdzało dotychczas, że słyszało o kłopotach z amunicją, np. że pociski spadały bliżej niż powinny. Obrona żołnierzy twierdzi, że problemy te były jedną z przyczyn tragedii. Zdaniem prokuratury, stan techniczny moździerza i amunicji - wykorzystanych do ostrzału wioski, mimo ich częściowej niesprawności - nie miał jednak wpływu na możliwość skutecznego kierowania ogniem w warunkach pełnej widoczności.
Plutonowy pytany, czy spotkał się w kraju z przejawami agresji lub próbą zastraszania, powiedział, że odkręcono "o dwa obroty" koło w jego samochodzie. Stało się to na parkingu na terenie jednostki, więc - jak powiedział - trudno mówić o chuligańskim wybryku. "Dziwnym trafem dwa koła odkręcono innemu żołnierzowi, który także jest świadkiem w tej sprawie" - wspomniał. Jak podał, postępowanie w tej sprawie prowadzi wojskowa prokuratura z Krakowa. Powiedział, że słyszał, iż oskarżeni po uniewinnieniu zamierzają skierować przeciwko niemu pozew o zniesławienie.
Zeznający wcześniej w czwartek jako świadek por. Marcin M. stwierdził, że trudno mówić, by ostrzał zabudowań był efektem pomyłki. "Mówiono o pomyłce. Ja uważam, że można pomylić się o kilkaset metrów, ale nie o strony świata" - ocenił.
Jego zdaniem, przekazanie na miejscu zdarzenia przez oskarżonego chor. Andrzeja Osieckiego "Osę" nowych koordynat do strzelań dla plutonu, który miał na wyposażeniu moździerz 98 mm, było "próbą zatarcia śladów i zrzucenia odpowiedzialności". "Po ostrzale z 98 mm nie byłoby śladów po 60 mm" - wskazał. "Działonowy od 98 zignorował te koordynaty, bo były to środki wiosek" - przypomniał.
Jak mówił por. M., w Centrum Operacji Taktycznych - tzw. TOC-u (Tactical Operations Center) - nie słyszał stawiania zadania bojowego przez dowódcę. Podobnie mówili wcześniej inni świadkowie, zastrzegając, że nie byli obecni przy stawianiu zadań funkcyjnym żołnierzom.
Dotychczas tylko świadek chor. Janusz W. relacjonował, że słyszał, iż mjr. C. mówił, że żołnierze "mają przeczesać góry z +mośków+" (moździerzy). Pozostali opowiadali, że słyszeli, jak mjr C. rozmawiał po zajściu przez telefon satelitarny i przejęty mówił: "powiedzcie, że to nieprawda" i pytał "jakie mieliście zadania".
Zdaniem por. M, wojskowi z pierwszego plutonu szturmowego to byli "dobrzy żołnierze, choć trochę agresywni". Pytany o współpracę ze Służbą Wywiadu Wojskowego, świadek powiedział, że zajmując się rozpoznaniem "nie czerpał od nich informacji". "To oni korzystali z moich" - dodał.
Wskutek ostrzału z wielkokalibrowego karabinu maszynowego i moździerza kalibru 60 mm w sierpniu 2007 r. w Afganistanie z rąk polskich żołnierzy zginęło na miejscu sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna oraz troje dzieci. Trzy osoby - w tym ciężarna kobieta - zostały ciężko ranne.
Prokuratura oskarżyła sześciu wojskowych o zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi kara dożywotniego więzienia; a jednego o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi kara od 5 do 15 lat pozbawienia wolności i - w wyjątkowych przypadkach - kara 25 lat więzienia.
Kolejna rozprawa 8 kwietnia. Sąd przesłucha wtedy kolejnych świadków.
ND, PAP