Protest stoczniowców w stolicy

Protest stoczniowców w stolicy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dwóch związkowców ze Stoczni Gdańsk, którzy protestowali w stolicy przed Pałacem Kultury i Nauki, przebywa w warszawskim szpitalu na oddziale intensywnej opieki medycznej (OIOM). Łącznie hospitalizowanych jest około 10 osób - poinformował koordynator mazowieckiego pogotowia ratunkowego Marek Niemirski.

Podczas demonstracji stoczniowców doszło do starć z policją. Funkcjonariusze użyli pałek i gazu łzawiącego.

"Poszkodowanych zostało ponad 25 osób. Dwóch związkowców przebywa w szpitalu przy ul. Lindleya na intensywnej terapii z niewydolnością dróg oddechowych. Łącznie hospitalizowanych jest około 10 osób" - powiedział Niemirski.

Wcześniej rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Marcin Szyndler powiedział, że pięciu funkcjonariuszy zostało poszkodowanych - mają głównie oparzenia.

Dodał, że jeden z manifestujących dostał ataku padaczki i został odwieziony do szpitala.

Przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność", Janusz Śniadek w  oświadczeniu "zdecydowanie potępił brutalną interwencję policji wobec legalnej demonstracji stosunkowo niewielkiej grupy zdesperowanych robotników walczących o swoje miejsca pracy".

"Nieadekwatne do sytuacji użycie parzących środków chemicznych, a także bezpośredniej przemocy spowodowały, że wielu manifestantów poniosło szkody" -  czytamy w oświadczeniu.

"Kategorycznie domagamy się natychmiastowego wyjaśnienia sprawy i ukarania winnych. Tego typu prowokacja może jedynie doprowadzić do eskalacji konfliktu społecznego" - napisano.

Stoczniowcy przybyli autokarami do Warszawy z blisko godzinnym opóźnieniem. Jak mówili, powodem tego były kontrole policyjne, którym byli poddawani w  drodze do stolicy.

Podczas demonstracji stoczniowcy podpalili opony i petardy. Spalili kukłę, przedstawiającą postać premiera Donalda Tuska. Związkowcy chcieli sforsować barierki, które oddzielały ich od PKiN, w którym odbywał się kongres Europejskiej Partii Ludowej.

Doszło do starć z policją. Funkcjonariusze użyli pałek i gazu łzawiącego.

"Darmozjady, do roboty", "Solidarność", "Stocznia Gdańska, zawsze żywa" -  krzyczeli protestujący.

W liście otwartym, który stoczniowcy rozdawali dziennikarzom, napisali, że  domagają się "dalszego istnienia stoczni i nieniszczenia jej z przyczyn pozaekonomicznych".

"Urzędnicze decyzje i kruczki prawne mają tylko jeden cel - zatopienie stoczni, która daje sobie radę na wolnym rynku i z której możemy być jako pracownicy dumni" - napisano.

Na miejscu był poseł PiS Jacek Kurski, który za sytuację stoczni obwiniał obecny rząd.

"Istotą problemu jest bezduszność tej władzy, która swoje zaniedbania i  likwidację stoczni, zdradę obietnic wyborczych, zastępuje wyrokami sądu albo wysłaniem sił specjalnych przeciwko bezbronnym stoczniowcom i to, co się tutaj zdarzyło jest oczywistym skandalem i Donald Tusk, i Platforma Obywatelska muszą za to zostać rozliczeni i przez historię, i przez prawo" -mówił dziennikarzom.

Po ponadgodzinnym proteście, stoczniowcy wycofali się sprzed PKiN. "Za komuny tak traktowano, to ma być demokracja, gazem po oczach ludzi potraktować" -  krzyczeli stoczniowcy udając się do autokarów.

Szyndler poinformował, że grupa protestujących osób w pewnym momencie ruszyła w kierunku policjantów i próbowała sforsować bariery oddzielające ich od  budynku. "Nie reagowali oni na kilkukrotne wezwania policji, aby zachować spokój" - powiedział Szyndler.

Aby odeprzeć stoczniowców od budynku policja użyła gazu pieprzowego i pałek. "Użycie tych środków było wymuszone i konieczne" - podkreślił rzecznik KSP.

Jeden z organizatorów protestu, wiceprzewodniczący stoczniowej "Solidarności", Karol Guzikiewicz powiedział wieczorem, że "użyto wobec stoczniowców jakiegoś dziwnego środka, to było coś paraliżująco-parzącego".

Poinformował, że stoczniowcy w drodze do Gdańska "muszą zatrzymywać się na  stacjach benzynowych i przemywać oczy". Guzikiewicz zapowiedział, że uczestnicy manifestacji w czwartek "będą zgłaszać się do lekarzy na obdukcję".

Szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak, odnosząc się do starcia policji z protestującymi w centrum Warszawy stoczniowcami powiedział, że każdy ma prawo protestować, ale każdy ma obowiązek przestrzegać prawa.

"Ja jestem z Gdańska i zawsze takie rzeczy przyprawiają mnie o gęsią skórkę, ale to jest też tak: każdy ma prawo protestować, ale każdy ma obowiązek przestrzegać prawa" - powiedział w "Kropce nad i" w TVN24 Nowak.

Delegacja związkowców gdańskiej stoczni spotkała się w Warszawie z  przedstawicielami Agencji Rozwoju Przemysłu oraz firmą ISD, właścicielem zakładu.

Jak powiedział wówczas szef NSZZ "Solidarność" Stoczni Gdańsk Roman Gałęzewski, plan restrukturyzacji Stoczni Gdańsk jest nieekonomiczny i prowadzi do likwidacji wielu miejsc pracy.

Wcześniej ponad 5 tys. kolejarzy protestowało przez dwie godziny przed Ministerstwem Infrastruktury. Apelowali do rządu o zainteresowanie się problemami Grupy PKP. Ich zdaniem, spółki z tej grupy są "na krawędzi" upadłości.

ND, PAP