Były oficer SB z Lublina Marian Rapa zeznaje jako pierwszy świadek przed Sądem Lustracyjnym w czwartek, w drugim dniu procesu Zyty Gilowskiej.
Rapa pracował w lubeskiej SB, choć nie był bezpośrednim przełożonym Witolda Wieczorka, który zeznał w środę, że zarejestrował Gilowską jako fikcyjnego agenta.
Były oficer SB z Lublina Marian Rapa zeznał przed Sądem Lustracyjnym, że nigdy nie spotkał się z tajnym współpracownikiem o kryptonimie "Beata". W żadnym kontekście pracy operacyjnej SB nie spotkał się też z nazwiskiem Zyty Gilowskiej, ani jej męża.
Rapa był kolegą z pracy Witolda Wieczorka, który zeznał w środę, że zarejestrował Gilowską jako fikcyjnego agenta. Pracował w kontrwywiadzie SB od 1970 r.
"Do mnie nikt nie zwracał się o fikcyjne zarejestrowanie osoby, by uchronić ją przed działaniami innego wydziału SB" - zeznał Rapa.
<b>"Można było rejestrować TW bez pisemnego zobowiązania do współpracy"</b>
Rapa zeznał przed Sądem Lustracyjnym, że istniała możliwość odstąpienia od formalnych zasad rejestracji agentów, jeśli ktoś nie chciał napisać zobowiązania do współpracy, ale chciał przekazywać SB informacje.
"Musiał z tego powstać jednak raport dla przełożonego" - tłumaczył przed sądem w drugim dniu procesu lustracyjnego Zyty Gilowskiej.
Świadek powiedział, że nigdy w czasie swej pracy w SB nie spotkał się z fikcyjną rejestracją. Przyznał zarazem, że oficer, który miał więcej źródeł informacji, był lepiej oceniany przez przełożonych. Zeznał też, że prowadzący TW "Beata" Witold Wieczorek w pracy "chciał wykazać, że jest lepszy od innych".
Pytany przed utajnieniem, czy były fikcyjne rejestracje w jego wydziale, odparł, że "za nikogo ręczyć nie może".
Mówił też, że wydatki np. na kawę, czy ciastka podczas spotkań z agentami pokrywano z funduszu operacyjnego SB. Nie żądano zaś pokwitowania nagrody dla agenta za dobrą pracę, wystarczyła notatka oficera prowadzącego dla przełożonego - zeznał świadek.
Rapa powiedział, że do kontroli ministerialnej oficerowie danej jednostki SB sami typowali, które akta zostaną przejrzane. "Chodziło o to, żeby się pochwalić" - dodał. "Część akt do kontroli była jeszcze wybierana losowo, ale nie było obawy, że kontrolujący pójdą na spotkanie ze źródłem" - podkreślił.
"Szanujący się oficer kontrwywiadu nie powinien zlecać zadań swojemu źródłu podczas rozmów towarzyskich" - oświadczył esbek, pytany o taką ewentualność przez zastępcę Rzecznika Interesu Publicznego Jerzego Rodzika. Świadek zaznaczył, że "w jego wydziale nie werbowano agentów na podstawie kompromitujących materiałów".
Rapa dalszą część swych zeznań przed Sądem Lustracyjnym w drugim dniu procesu lustracyjnego Zyty Gilowskiej składa za zamkniętymi drzwiami.
pap, ss
Były oficer SB z Lublina Marian Rapa zeznał przed Sądem Lustracyjnym, że nigdy nie spotkał się z tajnym współpracownikiem o kryptonimie "Beata". W żadnym kontekście pracy operacyjnej SB nie spotkał się też z nazwiskiem Zyty Gilowskiej, ani jej męża.
Rapa był kolegą z pracy Witolda Wieczorka, który zeznał w środę, że zarejestrował Gilowską jako fikcyjnego agenta. Pracował w kontrwywiadzie SB od 1970 r.
"Do mnie nikt nie zwracał się o fikcyjne zarejestrowanie osoby, by uchronić ją przed działaniami innego wydziału SB" - zeznał Rapa.
<b>"Można było rejestrować TW bez pisemnego zobowiązania do współpracy"</b>
Rapa zeznał przed Sądem Lustracyjnym, że istniała możliwość odstąpienia od formalnych zasad rejestracji agentów, jeśli ktoś nie chciał napisać zobowiązania do współpracy, ale chciał przekazywać SB informacje.
"Musiał z tego powstać jednak raport dla przełożonego" - tłumaczył przed sądem w drugim dniu procesu lustracyjnego Zyty Gilowskiej.
Świadek powiedział, że nigdy w czasie swej pracy w SB nie spotkał się z fikcyjną rejestracją. Przyznał zarazem, że oficer, który miał więcej źródeł informacji, był lepiej oceniany przez przełożonych. Zeznał też, że prowadzący TW "Beata" Witold Wieczorek w pracy "chciał wykazać, że jest lepszy od innych".
Pytany przed utajnieniem, czy były fikcyjne rejestracje w jego wydziale, odparł, że "za nikogo ręczyć nie może".
Mówił też, że wydatki np. na kawę, czy ciastka podczas spotkań z agentami pokrywano z funduszu operacyjnego SB. Nie żądano zaś pokwitowania nagrody dla agenta za dobrą pracę, wystarczyła notatka oficera prowadzącego dla przełożonego - zeznał świadek.
Rapa powiedział, że do kontroli ministerialnej oficerowie danej jednostki SB sami typowali, które akta zostaną przejrzane. "Chodziło o to, żeby się pochwalić" - dodał. "Część akt do kontroli była jeszcze wybierana losowo, ale nie było obawy, że kontrolujący pójdą na spotkanie ze źródłem" - podkreślił.
"Szanujący się oficer kontrwywiadu nie powinien zlecać zadań swojemu źródłu podczas rozmów towarzyskich" - oświadczył esbek, pytany o taką ewentualność przez zastępcę Rzecznika Interesu Publicznego Jerzego Rodzika. Świadek zaznaczył, że "w jego wydziale nie werbowano agentów na podstawie kompromitujących materiałów".
Rapa dalszą część swych zeznań przed Sądem Lustracyjnym w drugim dniu procesu lustracyjnego Zyty Gilowskiej składa za zamkniętymi drzwiami.
pap, ss