W 1950 r. 20-letni wówczas Kazimierz T. przesłuchiwał 54-letniego generała dywizji 390 razy. Początkowo 76-letni T. nie przyznał się do winy. Przekonywał, że "odbywał tylko praktyki" w Informacji jako młody, nic nie znaczący podchorąży, a jego przesłuchania Mossora polegały na "przyjemnych rozmowach, jak ojca z synem". Wtedy sąd odczytał mu jego wyjaśnienia ze śledztwa w IPN, w których przyznawał się "częściowo" do winy - że jako oficer śledczy od 1950 r. brał udział w długotrwałych, trwających po kilkanaście godzin przesłuchaniach Moossora. "Bałem się" - tak T. odparł na pytanie, dlaczego przyznał się przed prokuratorem IPN. Dodał, że sugerował mu on odpowiedzi, czemu prok. Piotr Dąbrowski zaprzeczył. Wówczas podsądny łamiącym się głosem przyznał, że "mógł coś pomieszać".
T. mówił, że początkowo tylko "ochraniał" przesłuchującego Mossora ppłk. Aleksandra Andruszewicza - od czasu, gdy więzień zamierzył się taboretem na swego oprawcę. Pytany, dlaczego Mosssor to uczynił, T. odparł: "Andruszewicz był Rosjaninem i Żydem, a Mossor i jednych i drugich nie lubił" (co wywołało poruszenie w sali sądu).
Oskarżony przyznał w śledztwie, że "zaczął mocno naciskać" na Mossora po tym, gdy płk Antoni Skulbaszewski (osławiony sowiecki oficer i szef Informacji, wykonawca scenariusza "sprawy Tatara") zrugał śledczych, że tylko Mossor nie przyznał się jeszcze do winy. Skulbaszewski nazwał wtedy Mossora od "szują", "bydlakiem", "zdrajcą", grożąc mu karą śmierci. "Powtarzałem te słowa Mossorowi" - przyznał w śledztwie T., który przed sądem zaprzeczył tym swym wyjaśnieniom. Kwestionował nawet swój podpis pod protokołem z IPN.
T. zaprzeczał jednak, by w jakikolwiek sposób znęcał sie nad Mossorem, naiwnie wymigując się z oskarżeń. Zaprzeczył na przykład, że otwierał okno, aby wyziębić generała. Mówił, że "jedynie wietrzył" pokój, gdy obaj dużo palili. Nie kazał też Mossorowi zeznawać na stojąco, "on sam o to prosił" - twierdził. Dodał też, że nie wylewał też na niego zimnej wody - co najwyżej Mossor "mógł się oblać sam, gdy prosił pić". Oświadczył, że w 1957 r. zwolnił się z Informacji, bo miał dosyć służby, w której "męczył się z ciągłego braku snu". Wtedy sąd ujawnił, że był on wśród oficerów Informacji, których specjalna komisja obciążyła po 1956 r. odpowiedzialnością za niedozwolone praktyki śledcze.
Syn gen. Mossora Roman powiedział po rozprawie, że zna materiały śledztwa przeciw ojcu. "Dobrze że jestem na to przygotowany, bo mogą sobie panowie wyobrazić, jaka może być relacja syna na cierpienia ojca" - dodał.
Na 5 września Żandarmeria Wojskowa ma doprowadzić do sądu innego oskarżonego - 81-letniego Mariana P. W poniedziałek nie stawił się on, przysyłając sądowi list, że "ma kłopoty z błędnikiem". Sąd uznał jego nieobecność za nieusprawiedliwioną i kontynuował rozprawę bez niego. Prokurator zauważył, że zdrowie Mariana P. jest najlepsze ze wszystkich podsądnych. Dwóch oskarżonych jest chorych - mogą być sądzeni do 2 godz. dziennie.
Marianowi P., Kazimierzowi T., Zbigniewowi K. i Czesławowi Ś. zarzucono, że od 1949 r. do 1952 r. znęcali się nad aresztowanymi, chcąc ich zmusić do przyznania się do udziału w nieistniejącym spisku, działalności agenturalnej i wyjaśnień zgodnych z koncepcją śledztwa. "Sprawa Tatara" to najgłośniejszy polityczny proces pokazowy stalinowskiej Polski, w którym pod sfabrykowanymi zarzutami sądzono grupę wojskowych z armii II Rzeczypospolitej i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W procesie zapadły wysokie wyroki. Ok. 20 innych, nieco niższych rangą oficerów, skazano na śmierć w tzw. procesach odpryskowych.
Poprzedniczce IPN - Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciw Narodowi Polskiemu - udało się w latach 90. zebrać dowody winy 28 funkcjonariuszy Informacji ze sprawy "spisku". Potem śledztwo przejął utworzony w 2000 r. IPN. Dwóch oficerów Informacji ze sprawy "spisku" osądziły już sądy: Henryk O. dostał rok więzienia w zawieszeniu, a Leopold S. - półtora roku w zawieszeniu. W warszawskim IPN trwa jeszcze kilka śledztw wobec śledczych od "spisku".
pap, em