"Super Express" dotarł do tajnej umowy piosenkarki z Ministerstwem Obrony. Piosenkarka odmówiła występu przed wojskiem w Iraku. Nikt nie był w stanie zaspokoić jej zachcianek.
30 tysięcy złotych w gotówce, transport i nocleg dla 15-osobowej ekipy w minimum trzygwiazdkowym hotelu oraz, co bardzo istotne, zapas alkoholu w prywatnej garderobie. To jeszcze nie wszystko, czego Doda zażądała za występ dla naszych żołnierzy w Iraku. Polskie Ministerstwo Obrony nie było w stanie sprostać jej żądaniom.
Show Dody byłby niewątpliwie ogromną atrakcją dla kilkuset wojaków, którzy każdego dnia narażają życie 3 tysiące kilometrów od swoich rodzinnych domów. Większość z nich ogląda teledyski Dody, słucha jej piosenek, niektórzy nawet powiesili nad łóżkiem jej zdjęcia. Gwiazda jednak postawiła na własny komfort - pisze gazeta.
"Super Express" dotarł do dokumentów związanych z negocjacjami warunków koncertu w bazie Echo w Diwaniji. Występ gwiazdy polskiego show-biznesu planowano zorganizować w październiku ubiegłego roku. Nie doszło do niego z powodu żądań finansowych i lokalowych, jakie Rafał Rabczewski, brat i menedżer Dody, zgłaszał w trakcie negocjacji z Departamentem Wychowania i Promocji Obronności MON.
A te rzeczywiście są szokujące. Najbardziej dziwią żądania dotyczące alkoholu. Powszechnie wiadomo, że w bazach naszych żołnierzy w Iraku obowiązuje całkowity zakaz spożywania trunków. Jednak Doda i jej zespół mają za nic przepisy. Zażyczyła sobie, żeby w jej prywatnej garderobie znalazły się czerwone wino oraz butelki wódki i whisky (obie o pojemności 0,7 litra). Członkowie zespołu oczekiwali w swych pokojach butelki whisky i 20 piw.
Występ Dody na pewno pozostałby w pamięci żołnierzy w Iraku, ale niestety popamiętaliby go również wszyscy podatnicy. Zwłaszcza gdyby uwzględnić koszty transportu - ok. 240 tys. zł. Doda nie zamierzała jechać do Iraku sama, tylko z 15-osobowym zespołem. Na zlecenie resortu obrony wszyscy mieli lecieć prezydenckim samolotem TU 154 M (godzina lotu to 30 tys. złotych) lub transportowym CASA 295 (12-15 tys. zł). Na terenie Iraku, z Al Kut do Diwaniji, Doda wożona byłaby śmigłowcem Mi-8.
Za trwający godzinę koncert menedżer Dody zażądał od wojska 30 tys. zł, z czego połowę kwoty Ministerstwo Obrony Narodowej miało wpłacić na podane konto, a pozostałą część Rafał Rabczewski miał otrzymać gotówką w dniu koncertu. Rozmowy ostatecznie zerwano, kiedy zespół zażądał pokrycia kosztów ubezpieczenia sprzętu estradowego. Jego wartość wyceniono na 1,6 mln zł.
Show Dody byłby niewątpliwie ogromną atrakcją dla kilkuset wojaków, którzy każdego dnia narażają życie 3 tysiące kilometrów od swoich rodzinnych domów. Większość z nich ogląda teledyski Dody, słucha jej piosenek, niektórzy nawet powiesili nad łóżkiem jej zdjęcia. Gwiazda jednak postawiła na własny komfort - pisze gazeta.
"Super Express" dotarł do dokumentów związanych z negocjacjami warunków koncertu w bazie Echo w Diwaniji. Występ gwiazdy polskiego show-biznesu planowano zorganizować w październiku ubiegłego roku. Nie doszło do niego z powodu żądań finansowych i lokalowych, jakie Rafał Rabczewski, brat i menedżer Dody, zgłaszał w trakcie negocjacji z Departamentem Wychowania i Promocji Obronności MON.
A te rzeczywiście są szokujące. Najbardziej dziwią żądania dotyczące alkoholu. Powszechnie wiadomo, że w bazach naszych żołnierzy w Iraku obowiązuje całkowity zakaz spożywania trunków. Jednak Doda i jej zespół mają za nic przepisy. Zażyczyła sobie, żeby w jej prywatnej garderobie znalazły się czerwone wino oraz butelki wódki i whisky (obie o pojemności 0,7 litra). Członkowie zespołu oczekiwali w swych pokojach butelki whisky i 20 piw.
Występ Dody na pewno pozostałby w pamięci żołnierzy w Iraku, ale niestety popamiętaliby go również wszyscy podatnicy. Zwłaszcza gdyby uwzględnić koszty transportu - ok. 240 tys. zł. Doda nie zamierzała jechać do Iraku sama, tylko z 15-osobowym zespołem. Na zlecenie resortu obrony wszyscy mieli lecieć prezydenckim samolotem TU 154 M (godzina lotu to 30 tys. złotych) lub transportowym CASA 295 (12-15 tys. zł). Na terenie Iraku, z Al Kut do Diwaniji, Doda wożona byłaby śmigłowcem Mi-8.
Za trwający godzinę koncert menedżer Dody zażądał od wojska 30 tys. zł, z czego połowę kwoty Ministerstwo Obrony Narodowej miało wpłacić na podane konto, a pozostałą część Rafał Rabczewski miał otrzymać gotówką w dniu koncertu. Rozmowy ostatecznie zerwano, kiedy zespół zażądał pokrycia kosztów ubezpieczenia sprzętu estradowego. Jego wartość wyceniono na 1,6 mln zł.
"Doda i jej zespół potraktowali ten koncert jak zwykły występ dla publiczności, a nie gest, który pomógłby naszym żołnierzom łatwiej znosić służbę na obczyźnie" - tłumaczy "Super Expressowi" fiasko negocjacji jeden z oficerów służących w Iraku.