"Autodiagnoza polskiego środowiska naukowego" to raport Komitetu na rzecz Rozwoju Nauk w Polsce. Poprosił on naukowców z całego kraju o wypełnienie w internecie ankiety. Pytał o ocenę stanu nauki i szkolnictwa wyższego. Ankieta była anonimowa i dobrowolna. Odpowiedziało 391 osób, w tym m.in. 94 profesorów, 178 adiunktów, 46 asystentów, 25 doktorantów. Większość pracuje na etacie na dużych uczelniach państwowych.
Ich diagnoza jest miażdżąca - polska nauka jest niedoinwestowana, poziom dydaktyki i badań się obniża, polskimi uczelniami rządzą gerontokracja, marazm i kumoterstwo.
Jak zdaniem samych naukowców wyglądają studia na polskich uczelniach? Programy nauczania są przestarzałe w porównaniu z Europą, a jeszcze się je przycina, bo uczelniom brakuje pieniędzy nawet na zwykłe zajęcia - czytamy w dzienniku.
Naukowcy mają coraz mniej czasu na badania, bo muszą obsłużyć coraz większą liczbę studentów. "Uniwersytet staje się fabryką, w której kadra naukowa pracuje na akord" - pisze jeden z ankietowanych.
Studenci uczą się w dużych, kilkudziesięcioosobowych grupach, stają się dla wykładowców anonimową masą. "Nie ma mowy o indywidualnej pracy i rozwoju" - dodaje ktoś inny. W praktyce nie mogą wybierać zajęć, które ich interesują. "Są zmuszani do chodzenia na obowiązkowe lekcje z nieudacznikami".
Uczelnie oszczędzają na zajęciach laboratoryjnych, bo są kosztowne. Odwołują praktyki, wyjazdy w teren. Nie kupują pomocy naukowych. Efekt: "stawia się na system pamięciowego uczenia i wymaga tego od studentów".
Czy studenci się przeciw temu nie buntują? "Bunt jest tłumiony. Studenci nie chcą mieć kłopotów i kolejne roczniki potulnie zgadzają się na bezsens zajęć w ponad 30-osobowych grupach". Jak to wszystko odbija się na jakości nauczania? "Wyniki nauki (testy, zaliczenia, egzaminy) są tragiczne!", "poziom prac magisterskich jest coraz niższy" - pisze "Gazeta Wyborcza".