- To jakiś nonsens. Poszkodowani w Gruzji czekają na pomoc, a my piszemy kolejne pisma do urzędów celnych i nadzoru farmaceutycznego! - prof. Zbigniew Chłap, przewodniczący stowarzyszenia rozkłada bezradnie ręce.
Walka profesora z biurokratycznym absurdem rozpoczęła się w maju tego roku, kiedy Fundacja Charytatywna Kongresu Polonii Amerykańskiej przekazała 450 kg leków dla Stowarzyszenia Lekarze Nadziei. Choć transport miał zostać przesłany do Krakowa - gdzie Stowarzyszenie, od lat pomagające bezdomnym i potrzebującym w kraju i za granicą ma swoją siedzibę - z nieznanych przyczyn trafił do Agencji Celnej w Raszynie.
Korespondencja Lekarzy Nadziei z Agencją trwała trzy miesiące. Wreszcie z końcem lipca nadeszła długo oczekiwana wiadomość: transport jest do odbioru w Krakowie, w Agencji Celnej przy ul. Pachońskiego. Wkrótce jednak okazało się, że to dopiero początek batalii.
Stowarzyszenie wystąpiło do Wojewódzkiego Inspektora Farmaceutycznego o wydanie zgody na odbiór leków. - Do pisma dołączyliśmy szczegółową specyfikację medykamentów, z której wynika, że produkty czynne zawarte w lekach są typowymi środkami farmakologicznymi stosowanymi w Polsce i dopuszczonymi do obrotu. Wszystkie posiadają odpowiednie daty ważności, nie ma wśród nich leków psychotropowych itp. - mówi prof. Zbigniew Chłap.
Jednak w odpowiedzi Wojewódzki Inspektor Farmaceutyczny na stronie maszynopisu wyliczył braki formalne, bez uzupełnienia których nie ma szans na wydanie leków! Tymczasem niemal wszystkie brakujące informacje, których żąda nadzór, znajdują się na opakowaniach leków - dziwi się "Dziennik Polski".