Skandal korupcyjny w stanie Illinois pokazał, że handel stanowiskami i przysługami w zamian za dotacje w czasie kampanii wyborczych nie jest niczym wyjątkowym w amerykańskiej polityce, pisze brytyjski dziennik „Times”.
Afera z udziałem gubernatora Roda Blagojevicha , który według prokuratury usiłował wymusić łapówkę za miejsce w Senacie, zwolnione przez Baracka Obamę zasiała niepokój w amerykańskim establishmencie politycznym.
Niektórzy podejrzewają, że jedyna różnica między tradycyjnym załatwianiem spraw w Waszyngtonie a próbą sprzedania miejsca w Senacie po Obamie jest taka, że gubernator Illinois dał się przyłapać, pisze „Times".
Prawnik Blagojevicha Ed Genson stwierdził, że cała sprawa to „wiele hałasu o nic" i zapowiedział, że jego klient będzie odpierał zarzuty i opóźniał decyzję o rezygnacji ze stanowiska.
Okazuje się, że szczególnie podatne na korupcję w Stanach Zjednoczonych są nominacje ambasadorów. Jedna trzecia intratnych stanowisk zagranicą jest przyznawana przez administrację (i to wywodzącą się z obu partii) przyjaciołom i darczyńcom, którzy nie mają żadnego przygotowania dyplomatycznego. Wśród nich jest na przykład ambasador Stanów Zjednoczonych we Francji, który nie mówi po francusku.
Dziennik donosi, że Robert Tuttle, ambasador w Londynie był niegdyś sprzedawcą samochodów, który w czasie kampanii wyborczej przekazał sztabowi Busha przynajmniej 100 tys. dolarów. Z kolei Bill Clinton nominował na stanowisko ambasadora we Francji byłego bankiera, który przekazał około 600 tys. dolarów na rzecz partii Demokratycznej.
im
Niektórzy podejrzewają, że jedyna różnica między tradycyjnym załatwianiem spraw w Waszyngtonie a próbą sprzedania miejsca w Senacie po Obamie jest taka, że gubernator Illinois dał się przyłapać, pisze „Times".
Prawnik Blagojevicha Ed Genson stwierdził, że cała sprawa to „wiele hałasu o nic" i zapowiedział, że jego klient będzie odpierał zarzuty i opóźniał decyzję o rezygnacji ze stanowiska.
Okazuje się, że szczególnie podatne na korupcję w Stanach Zjednoczonych są nominacje ambasadorów. Jedna trzecia intratnych stanowisk zagranicą jest przyznawana przez administrację (i to wywodzącą się z obu partii) przyjaciołom i darczyńcom, którzy nie mają żadnego przygotowania dyplomatycznego. Wśród nich jest na przykład ambasador Stanów Zjednoczonych we Francji, który nie mówi po francusku.
Dziennik donosi, że Robert Tuttle, ambasador w Londynie był niegdyś sprzedawcą samochodów, który w czasie kampanii wyborczej przekazał sztabowi Busha przynajmniej 100 tys. dolarów. Z kolei Bill Clinton nominował na stanowisko ambasadora we Francji byłego bankiera, który przekazał około 600 tys. dolarów na rzecz partii Demokratycznej.
im