Czy język można odrestaurować jak zabytek? Dzisiaj w Paryżu UNESCO zaprezentowało „Międzynarodowy Atlas Języków Zagrożonych 2009” – donosi „Le Monde”.
Podobne spisy języków zagrożonych były przeprowadzane już wcześniej – Atlas z 1999 roku wyróżnił 600, ten z 2001 roku – 900, a nowa edycja – aż 2 511. Wzrost ten nie oznacza jednak pogorszenia się sytuacji językowej na świecie, a wynika raczej z ulepszonych metod badawczych – wyjaśnia przewodniczący sekcji dziedzictwa niematerialnego UNESCO.
W klasyfikacji językoznawcy kierowali się kryterium „żywotności" języka – badali liczbę osób posługujących się danym językiem, proces przekazywania języka z pokolenia na pokolenie oraz politykę językową rządów i instytucji.
Najwięcej języków na wymarciu odnotowano w rejonach charakteryzujących się największą różnorodnością językową, czyli w Melanezji, Południowej Afryce, Ameryce Południowej.
„Języki są jak żywe stworzenia. Niektóre umierają, nowe się rodzą. To taki cykl," – tłumaczy Cécile Duvelle, współautorka spisu. Przyznaje ona również, że wśród wielu społeczności wzrasta niepokój o językowe zubożenie świata. Niektórzy domagają się objęcia ich ochroną, tak jak robi się to w przypadku zagrożonych gatunków roślin i zwierząt. Najintensywniejszą politykę w tej dziedzinie prowadzi Australia i Ameryka Północna. Od kilku lat społeczności amerykańskich Indian z powodzeniem walczą o przywrócenie do życia języka Apaczów i Czirokezów.
Wobec wzrastającej dominacji języka angielskiego, walka o ochronę wszystkich zagrożonych języków może wydawać się walką z wiatrakami. Jednakże eksperci zgodnie twierdzą, że to nie angielski zagraża różnorodności, ale języki regionalne, które poszerzają swój zasięg wraz z rozwojem społeczności i wypierają pomniejsze dialekty. Tak na przykład, w Afryce Wschodniej język suahili, który jest nauczany w szkołach i ułatwia znalezienie pracy, zagraża ponad 30. pomniejszym językom używanym w Tanzanii.
Po co jednak przywracać do życia języki, których użytkownicy zdają się już po prostu nie potrzebować? Chodzi o zdrową „ekologię językową", która zakłada współistnienie wielu języków oraz o ich wartość „zabytkową” – wyjaśnia „Le Monde”.
es
W klasyfikacji językoznawcy kierowali się kryterium „żywotności" języka – badali liczbę osób posługujących się danym językiem, proces przekazywania języka z pokolenia na pokolenie oraz politykę językową rządów i instytucji.
Najwięcej języków na wymarciu odnotowano w rejonach charakteryzujących się największą różnorodnością językową, czyli w Melanezji, Południowej Afryce, Ameryce Południowej.
„Języki są jak żywe stworzenia. Niektóre umierają, nowe się rodzą. To taki cykl," – tłumaczy Cécile Duvelle, współautorka spisu. Przyznaje ona również, że wśród wielu społeczności wzrasta niepokój o językowe zubożenie świata. Niektórzy domagają się objęcia ich ochroną, tak jak robi się to w przypadku zagrożonych gatunków roślin i zwierząt. Najintensywniejszą politykę w tej dziedzinie prowadzi Australia i Ameryka Północna. Od kilku lat społeczności amerykańskich Indian z powodzeniem walczą o przywrócenie do życia języka Apaczów i Czirokezów.
Wobec wzrastającej dominacji języka angielskiego, walka o ochronę wszystkich zagrożonych języków może wydawać się walką z wiatrakami. Jednakże eksperci zgodnie twierdzą, że to nie angielski zagraża różnorodności, ale języki regionalne, które poszerzają swój zasięg wraz z rozwojem społeczności i wypierają pomniejsze dialekty. Tak na przykład, w Afryce Wschodniej język suahili, który jest nauczany w szkołach i ułatwia znalezienie pracy, zagraża ponad 30. pomniejszym językom używanym w Tanzanii.
Po co jednak przywracać do życia języki, których użytkownicy zdają się już po prostu nie potrzebować? Chodzi o zdrową „ekologię językową", która zakłada współistnienie wielu języków oraz o ich wartość „zabytkową” – wyjaśnia „Le Monde”.
es